[ Pobierz całość w formacie PDF ]
górach jakieś ukryte rezerwy. Nasi ludzie w machinach oblę\niczych powstrzymają wszelkie
próby wypadu z miasta. To Poitańczycy mogliśmy przewidzieć, \e Trocero w swej dumie
powa\y się na takie szaleństwo!
Amalrus krzyknął ze zdumienia.
Widzę Trocera i jego kapitana, Prospera ale kto pędzi między mmi?
Isztar, miej nas w opiece! wrzasnął pobladły Strabonus. To król Conan!
Chyba oszalałeś! syknął Tsotha, wzdrygnąwszy się nerwowo. Conan od wielu dni
spoczywa w brzuchu Sathy!
Urwał, patrząc oszalałym wzrokiem na zastępy jezdzców, spływające fala za falą na
równinę. Nie mógł nie poznać ogromnego wojownika w czarnej, inkrustowanej złotem zbroi,
który dosiadał olbrzymiego czarnego ogiera pod łopoczącym na wietrze sztandarem
Strona 90
Howard Robert E - Conan uzurpator
Akwilonii. Z ust Tsotha lanti wyrwał się przerazliwy wrzask wściekłości i piana wystąpiła
mu na usta. Po raz pierwszy w \yciu Strabonus widział czarownika tak rozgniewanego i a\
skulił się na ten widok.
To czary! wrzeszczał Tsotha, wściekle tarmosząc swoją brodę. Jak\e inaczej
zdołałby uciec, dotrzeć do swego królestwa na czas i tak szybko przybyć tu ze swą armią? To
sprawka Peliasa, przekleństwo na jego głowę! Wyczuwam w tym jego rękę! Niech będzie
przeklęta moja głupota, \e zostawiłem go przy \yciu, kiedy miałem go w ręku!
Królowie struchleli, słysząc imię maga, którego od dziesięciu lat uwa\ali za martwego i
przestrach władców udzielił się ich zastępom. Wszyscy poznali jezdzca na czarnym ogierze.
Tsotha wyczuł przesądny lęk swoich ludzi i furia wykrzywiła mu twarz, zmieniając ją w
diabelską maskę.
Atakować! wrzasnął, szaleńczo wymachując rękami. Nadal jesteśmy od nich
silniejsi! Naprzód, zmia\d\yć te psy! Dziś wieczór będziemy fetować zwycięstwo na ruinach
Shamar! O Secie! wzniósł ramiona ku niebu, wzywając boga wę\a ku przera\eniu
wszystkich słuchających, nawet Strabonusa. Ześlij nam zwycięstwo, a przysięgam, \e
zło\ę ci w ofierze pięćset shamaryjskich dziewic wijących się we własnej krwi!
Tymczasem nadciągające oddziały zjechały ju\ na równinę. Za rycerzami podą\ała jakby
druga, nieregularna armia mrowie jezdzców na mocnych, szybkich konikach. To
przysadziści bossońscy łucznicy i zapalczywi gunderlandzcy pikinierzy o wymykających się
spod okapów stalowych hełmów jasnych włosach, którzy na równinie zsiedli z
wierzchowców i sformowali pieszy szyk.
Armia, którą Conan zebrał w czasie kilku szalonych godzin po powrocie do Tarantii,
stanowiła istną zbieraninę. Zaczął od tego, \e odgonił spieniony motłoch od pellijskich
oddziałów strzegących murów miasta i wziął ich pod swoją komendę. Pchnął gońca na
śmigłym rumaku w ślad za Trocerem, \eby sprowadził hrabiego. Stworzywszy trzon swojej
armii, ruszył na południe, przeczesując miasta i wsie w poszukiwaniu rekrutów i koni.
Szlachta z Tarantii i okolic zasiliła jego oddziały, tak samo jak ka\da napotkana po drodze
wioska czy zamek. Jednak siły, jakimi dysponował przeciw najezdzcom, choć bitne i
wytrzymałe, nie były regularną armią.
Miał pod sobą dziewiętnaście setek pancernej jazdy, której większość stanowili
Poitaińczycy. Piechota, składająca się z resztek najemników i zawodowych \ołnierzy
dostarczonych przez lojalnych wielmo\ów, liczyła jakieś pięć tysięcy łuczników i cztery
tysiące pikinierów. Oddziały stanęły w zwartym szyku najpierw łucznicy, potem
pikinierzy, a za nimi posuwający się stępa jezdni.
Arbanus zwrócił przeciw nim siły sprzymierzonych władców, sunące naprzód jak ocean
lśniącej stali. Obserwatorzy na murach miasta zadr\eli, widząc, jak wielką przewagę mają
najezdzcy nad wybawcami. Na przedzie kroczyli shemiccy łucznicy, potem kothijscy
oszczepnicy, a za nimi zakuci w zbroje rycerze Strabonusa i Amalrusa. Zamiar Arbanusa był
przejrzysty chciał odrzucić na boki piechotę Conana, otwierając drogę dla druzgocącej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]