[ Pobierz całość w formacie PDF ]
męża.
- Naturalnie - odparł. - Ja też kocham konie - adiutantowi zaś rozkazał, by dano Luigiemu
czystą koszulę i wyprawiono go do domu.
Tekla widziała, jak na kartce nagryzmolonej przez adiutanta Bonaparte złożył swój podpis.
- Dać mu na drogę pieniędzy - rozkazał.
- Dziękuję, generale - wyszeptała. - Moja misja spełniona, ja też mogę wracać.
- Nie puszczę cię tak prędko - zaprotestowała pani Róża. - Generał jutro odjeżdża, musisz
zostać ze mną.
I została, została w świecie, który był niegdyś światem Różyczki, a trochę i jej światem,
owym światem, który zapadł się gdzieś w podziemną czeluść, zmieciony z powierzchni ziemi
wichrem Rewolucji. Zwiat ów, zdawałoby się zaginiony na wieki, oto ożył tu, w Italii, w tym
starym pałacu przywrócony na nowo do istnienia siłą miłości. Bo tylko miłość mogła go
wskrzesić, Bonaparte był przecież żołnierzem Republiki, a jednak z miłości tym właśnie
pięknem dawnego świata otoczył uwielbianą kobietę. Sam, na polu walki, żył jak Spartiata,
jak średniowieczny mnich oddany ascezie, a jego mundur - jak zauważyła Tekla podczas
wieczornego przyjęcia - odbijał prostotą i surowością od świetnych uniformów jego oficerów.
Bo taki był Bonaparte. Prosty. Odlany z jednej jak gdyby bryły. A mimo to wcale nie był
skromny. Tekla zauważyła w nim dumę i pewność siebie człowieka, który wie, ile jest wart, i
zna swoje możliwości. W tej chwili wydawały jej się one nieograniczone.
Gdy następnego dnia, już po wyjezdzie generała, wyraziła życzenie udania się do katedry,
zaprowadził ją tam jeden z adiutantów, pozostawiony w Mediolanie dla przekazania
pewnych rozkazów nadciągającym właśnie oddziałom z Genui.
Musiała być w sanktuarium poświęconym swojej patronce, musiała prosić Ją o pomoc. Don
Biagio kazał jej przecież nie tracić nadziei.
Pani Róża cieszyła się obecnością dziewczyny.
- Tak tu nudno, w tym Mediolanie - oświadczyła w pewnej chwili. - Wiele bym dała, by jak
najszybciej znalezć się w Paryżu.
- Mediolan to piękne miasto - zauważyła Tekla - a pałac Serbelloni i twoje, pani, tu
apartamenty, są przecież wspaniałe.
- I w Paryżu mam pałacyk urządzony według mego gustu - pani Róża westchnęła. - Ale
Bonaparte chce mnie tu trzymać... nalega, bym przyjechała do niego do Brescii. A tam
przecież wojna...
Nie kocha go - myślała Tekla, głaszcząc Fortun~e śpiącego na jej kolanach. - A on dla niej
gotów na wszystko. I wszystko, czego dokonuje, dokonuje z myślą o niej. Nieszczęśliwy.
Bohater, udaje mu się to, czego tknie, a jednak nie udało mu się pozyskać tego jedynego
serca, na którym mu najwięcej zależy. Więcej może niż na całej tej "kampanii włoskiej", jak ją
nazywa Dyrektoriat.
Tak - powtarza sobie Tekla. - Bonaparte nie jest szczęśliwy. Zaspokaja jedynie swoją
ambicję, ogromną ambicję, i z pewnością dokona jeszcze rzeczy wielkich, może nawet
zadziwi świat. Ale nigdy nie będzie szczęśliwy, nie zdobędzie bowiem wzajemności kobiety,
która jest i być może pozostanie do końca największą miłością jego życia.
Czy to generał Hoche? - myśli Tekla wieczorem, splatając na noc warkocze. - Jasnowłosy
olbrzym, przeciwieństwo małego chudego generała. Pani Róża była w nim zakochana, Tekla
dobrze to widziała. Po co więc poślubiła tamtego, nie kochając go przecież. A Hoche...? Czy z
inną zdradza teraz młodą żonę? W więzieniu wyglądał na zakochanego w pani Róży. Pani
Róża... Józefina. Nowy kosztowny kostium narzucony na perkalikową sukienkę dziewczyny z
dalekiej Martyniki.
Różyczka i Mostowski... Pani Róża i generał Hoche... A może jest tu, teraz, ktoś inny? Może
ten młody kapitan... Hippolyte Charles... tak go jej przedstawiono. Kręcił się cały wieczór koło
pani Róży, a ona często spoglądała na niego... zbyt często. - Tekla wyciąga się pod
królewskim nieledwie baldachimem wielkiego łoża z rzezbionymi kolumnami, przytulając
policzek do pachnącej werweną poduszki.
Wieczorem w salonie grano w karty. Mediolańskie damy miały dobrze zaopatrzone w złoto
suto haftowane sakiewki. Ale Bonaparte nie siadł do stolika.
- Rozgrywam bitwy na polu walki artylerią i piechotą - oświadczył - nie talią kart na zielonym
suknie.
Może bał się - myśli Tekla, posłyszała bowiem, jak któryś z gości zacytował włoskie
przysłowie:
Felice in gioco, disgraziato in amore - kto szczęśliwy w grze, ten nie ma szczęścia w miłości.
Pasowało to do Bonapartego, szczęście sprzyjało mu bowiem w grze wojennej, podczas gdy
w miłości... Nie chciała, by się domyślano klęski, jaką poniosło jego serce, nie chciała, by stał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]