[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z obnażoną głową, z twarzą jasną i rozradowaną, patrząc w purpurę zorzy . Pod gajem pasły szkapę
dwa chłopiątka jego, zdrowe i czerstwe jak dwa maczki polne; szkapa rżała raz po raz, skubiąc resztki
trawy, a dziecięce głoski jasne biły w ciszę zachodu. Ale w Słowiczej Dolinie gwarno było i rojno. To
król Błystek zwołał wiec i zamykał go właśnie uroczyście. Piękny był widok!
Pod dębem prastarym, którego liście drżały lekko w powietrzu uciszonym, jasnym, stał tron królewski z
kamieni polnych wzniesiony, mchami i kwieciem nakryty, kobiercem mchów podesłany.
Dokoła tronu drużyna wiernych Krasnoludków w jaskrawych odzieżach, w pstrych kapturach, z
narzędziami prac swoich w ręku.
Gwarno i raznie w gromadce tej było; nikt tu nie stał ze smutną i ponurą twarzą. Uśmiech latał z ust na
usta, zapał błyszczał w zrenicach, ręce się bratersko ściskały, serca żywo biły.
Ale nagle gwar ucichł i szmery umilkły.
Podniósł się król, tak jako był widzian w ową noc sobótki, w białej szacie królewskiej, w złotej koronie i
z brylantowym berłem.
Ale choć w bieli był, taki blask padał od niego od zachodniej zorzy , iż mu się szata złotem i purpurą
mieniła na przemian i po twarzy mu ognie szły, a siwa broda jego drżała srebrem. Wstał oto i podniósł
berło.
Uderzyli trębacze w złote trąby krótką pobudkę i umilkli.
Król spojrzał na lud swój, a skinąwszy berłem, rzekł:
- Drużyno moja wierna! Pracowniki moje! Kończy się dzień wasz i robota wasza. Wieczór idzie, a z nim
spoczynek i spokój. Spojrzyjcie na poranek i na południe wasze przy blaskach zachodniej zorzy,
albowiem to jest pochodnia, która pokazuje prawdę dnia! Tu zatrzymał się stary król i była cisza.
A wtem w oddaleniu dał się słyszeć jakoby gwar, szum i bicie młota. To dzwonnik naprawiał dawno
zepsuty dzwon na starej wieży i dawał mu serce. Ale król znów mówić zaczął:
- Była wiosna - i sialiście kwiaty, puste i dzikie miejsce uczyniliście radosnym i pięknym. Było lato - i
śpiewaliście pieśń pogody i pracy. Przyszła jesień - i oto stoicie w złocie i purpurze jej i obliczacie
owoce, które wam zrodziła, abyście je spożyli w weselu. Tu zamilkł król i spoczywał, i była cisza.
I znów w ciszy tej odezwał się, ale już silniej, ów szum dziwny i łoskot. Młot dzwonnika uderzał
rozgłośnie ] coraz na wysokiej wieży.
Chłód powiał po drużynie Krasnoludków, chłód cienia, zmierzchów i surowej zielni. Jeden t drugi
wstrząsnął się dreszczem nagłym.
Król mówił dalej:
- Oto się złoci w zachodnich zorzach ziemi szmat, który był dziki, a teraz zaorany jest i obsiany
ziarnem. I oto złoci się radością duszą człowieka, który to uczynił. Lecz wy byliście pomocnikami jego.
I oto główki dzieci jego, które były zwiędłe, a ożyły, i były smętne, a są radosne, i były naznaczone
ciemnością, a teraz naznaczone są światłem.
Chleb będzie, gdzie był głód, a gdzie noc była, tam będzie poranek. Lecz wy byliście pomocnikami
światła.
I oto sierota, która była jako jagnię bez uchrony i jak gołąb bez gniazda, przygarnięta jest pod dach i
policzona między rodzone, jako jedno z nich.
I jest błogosławieństwem chaty, a dobro weszło za nią, jak wchodzi woń za wiosennym kwieciem.
A wy byliście i ku temu także wdzięczną i czujną pomocą.
Umilkł, a zrobiła się cisza.
A w ciszy tej ozwały się trzy uderzenia młota; trzy tylko, lecz tak potężne, iż zaraz poznać było można,
że ostateczne są i że dzieło kończą.
Odwrócił król głowę siwą i przez chwilę słuchał i drużyna jego słuchała. I przeszedł po nich dreszcz, i
chłodem powiało od boru.
Tu i ówdzie zagasła zrenica, tu i ówdzie zniknął uśmiech, tu i ówdzie zacisnęły się dłonie. Przypomniały
sobie Krasnoludki ową starą, starą wieść, że gdzie uderzy dzwon, tam one - pod ziemię muszą.
Król wszakże był spokojny i tak mówił dalej:
- Jednego z towarzyszy straciliśmy, bracia. Straciliśmy uczonego Koszałka - Opałka. Odłączył się od
nas, aby szukać sławy. Nie nam go sądzić. Niech idzie za gwiazdą swoją. Co do nas, przeżyliśmy tu dni
dobre i chwile szczęśliwe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]