[ Pobierz całość w formacie PDF ]
yle! myśli Podziomek i za ratunkiem się ogląda, a pot zimny czoło mu urosił.
Spojrzy w dół, ciągnie baba drabinę sążnistą, żeby z niej i do wieży kościelnej dostał.
Zamdliło na ten widok Podziomka u samego serca, a już baba drabinę o strzechę wsparła i
z ożogiem włazi.
Rzucił się nieszczęsny Krasnoludek z gniazda na sam brzeg dymnika.
Choćby skoczyć myśli. Przemierzył, ani mowy! Rozbiłby się z tej wysokości jak
wielkanocna kraszanka.
A tu już baba w połowie drabiny stanęła i wyciąga ożóg.
Zmierć, nie śmierć myśli Podziomek wszystko lepsze nizli babskie bicie .
I zmrużywszy oczy rozpędził się i skoczył. Zakręciło mu się zrazu w głowie, świat
zakołował pod nim jak puszczona fryga; dach, baba, chałupa i ożóg wszystko mu w oczach
28
mignęło tęgiego kozła i już był pewien, że się kości własnych nie doliczy, kiedy poczuł, że na
coś miękkiego spadł jakby na pierzynę i że to coś co tchu z nim ucieka.
Uchwycił się tedy rękoma, by nie upaść, gdyż go tu obleciał wiatr miły, jakby mu kto
wędzonką przesunął pod nosem.
Kot to był, który, porwawszy kiełbasę suszącą się w dymniku, zmykał chyłkiem po
przydaszku, kiedy mu Podziomek na grzbiet z góry spadł i rękoma się sierści uchwycił, czym
przestraszony Mruczek, mniemając, iż go na złym uczynku baba za kark ima, tym większym
pędem się puścił.
Daleko już byli od chałupy i wieś prawie im znikała z oczu, kiedy kocisko między
chaszcze i pokrzywy wpadłszy jęło się tarzać po nich, by z grzbietu zbyć ciężaru, który mu
dokuczał.
Podziomek wszakże nie puszczał się kociego karku. Pokrzywy parzyły go wprawdzie i
osty drapały, ale zapach kiełbasy tak mu był przyjemny, iż postanowił z nią się nie rozłączać.
Dopiero kiedy kot, rzucając się tam i sam, wypuścił ją z zębów, Podziomek mu z grzbietu
zeskoczył, kiełbasę chwycił, z piasku łopianem otarł, zjadł, a posiliwszy się godnie, fajeczkę
wypalił, pod krzakiem legł i rozmyślając o swoich dziwnych przypadkach, smacznie zasnął.
IV
Dzień był jak wół i słońce się już przez owe chaszcze przedzierać zaczęło, kiedy
Podziomek przecknął się nagle i, siadłszy, pilnie słuchał. Zdawało mu się, że go obudził brzęk
jakiś.
Słuchał tedy, nie bardzo wiedząc, czy mu się to śni, czy nie śni, gdyż wokoło nic widać nie
było. Ale powietrzem istotnie szedł brzęk, zrazu jak bzykanie much, potem jak komarze
granie, wreszcie jak pszczelna kapela, kiedy rój na łąki wylata.
Aż wypłynęła z tych brzęków piosenka jakaś cudaczna, ni to głośna, ni to cicha, ni to
ptasza, ni to ludzka, ni to smutna, ni to wesoła, tak przejmująca, że choć się śmiej i płacz
razem. Słuchał coraz pilniej Podziomek, który we wszelkiej muzyce miał upodobanie, aż
zmiarkowawszy skąd ten głos idzie, wstał i wprost na niego ruszył.
Po małej chwili wyszedł z chaszczów na polankę leśną, gęstym otoczoną borem. Nad
polanką unosiła się cienka smuga dymu z niewielkiego ogniska, przy którym warzyło się coś
w kociołku, wydając z siebie woń smaczną.
Już Podziomek nosem pociągnął i chciał bliżej podejść, jako że na wszelkie jadło był
nadzwyczaj czuły, kiedy mały, biegający tam i sam pokurć warczeć i poszczekiwać zaczął.
Podniósł się zaraz na poszczekiwanie ono leżący u ogniska Cygan, który na drumli grał, a na
ramieniu małpkę do łańcuszka przywiązaną trzymając skakać ją uczył, i spojrzał bystro
dokoła. Nic jednak podejrzanego nie dojrzał. Podziomek bowiem, po owej rannej przeprawie
z babą wstręt niejaki do wszystkich spotkań z ludzmi mając, przykucnął za krzakiem tarniny i
czekał, co będzie.
Położył się tedy Cygan u ogniska i na nowo lekcję z małpką zaczął. Co na drumli
zapiszczy, to łańcuszkiem szarpnie, a biedna małpka skacze to w prawo, to w lewo, ale tak
niezdarnie i tak ociężale, iż Cygan raz wraz szturchańcem ją popędzać musi.
Biedne zwierzę! myśli patrząc na to Podziomek, który litościwe serce miał, i
nieznacznie się zza krzaka wychylił.
Wtem spojrzy i stanie jak wryty! Wszakże to Koszałek-Opałek we własnej osobie, a nie
żadna małpka, po cygańskiej drumli na łańcuszku skacze!
Sroga żałość i niezmierne zdumienie przeniknęły serce Podziomka, tak iż zwyciężyć ich
nie mogąc do ogniska podejdzie i zawoła.
29
Tyś to, uczony mężu, czy mnie wzrok zawodzi?
A już go i Koszałek-Opałek poznał, więc zakrzyknie głosem:
Ratuj, bracie Podziomku, jeśli w Boga wierzysz!
Tu rzucą się sobie w objęcia i tkliwie się całować zaczną.
Otworzył Cygan gębę, drumlę z zębów puścił, sam sobie nie wierzy i przeciera oczy.
Co za kaduk taki? myśli. Małpy, nie małpy? Tfu, na psa urok! Wszak ci to gada jak
ludzie!
Zdjął go strach zrazu, omal że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl
przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu nakrył, po czym
uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się roześmiał.
Otóż teraz rzecze godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem,
złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie!
To się ledwo raz na tysiąc lat trafi albo i na więcej!
Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy wstał, ognisko popiołem
ogarnął i trzymając na jednym ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugim Podziomka, dużym
krokiem do miasteczka ruszył.
Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na
jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:
Nie trap się, uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!
Ach, bracie! jęknie Koszałek-Opałek. W cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi
nie mam!
A cóż się z nią stało?
Zginęła!
A pióro?
Złamane!
A kałamarz?
Rozbity!
Hm! rzecze smutnie Podziomek. Prawda jest, iż cała twoja uczoność przepadła, gdy
nie masz ani księgi, ani pióra, ani kałamarza! Ale wiesz, co ci powiem? Ratuj się w tej
przygodzie nie jak mędrzec, ale jak zwykły prostak, ot taki, jakim ja jestem, a to złe jeszcze
nam się na dobre obróci!
Tu zamilkł, bo na drodze ozwały się liczne, coraz zbliżające się głosy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]