[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potem zasiedli do uroczystej kolacji w hotelowej restauracji, były błyski ka-
mer i fleszy. I wreszcie nadszedł długo wyczekiwany moment, kiedy Mike prze-
niósł ją przez próg ich apartamentu.
- Już dawno chciałem to zrobić - wyszeptał, całując jej szyję. - Gdyby to nie
była rodzina, wysłałbym ich na wycieczkę po okolicy.
Nie bardzo wiedziała, jak się teraz zachować. Czy są jakieś ustalone zwycza-
je? Czy powinni rzucić się na siebie jak spragnione miłości króliki? Czy może są
jakieś tradycyjne zachowania?
- Zmęczona? - zapytał Mike.
- Nie... no może trochę. - Uśmiechnęła się i przesunęła palcami pierścionek na
palcu. - To były szalone...
- Wakacje? - podsunął, uśmiechając się lekko.
- Masz rację, wakacje - zgodziła się z uśmiechem.
Przygryzła usta, dotknęła jego krawata. Czuła na sobie jego napięty wzrok.
Któreś z nich musi wykonać pierwszy ruch, ale to wszystko jest takie oficjal-
ne, zaplanowane od a do zet. Oboje wiedzą, czym to się skończy. Stojący przed nią
Mike, w garniturze i krawacie, wydał się jej potężniejszy niż zwykle, a róża w bu-
tonierce nie pasowała do jego męskiej urody. Callie odwróciła wzrok, rozejrzała się
S
R
po pokoju. Przestronny, wystawnie urządzony, z kominkiem i imponującą olbrzy-
mią wanną.
- Aadnie tu - mruknęła.
- Dla ciebie wszystko to, co najlepsze.
Objął ją w talii, pogładził dłonią. Jego dotyk elektryzował, oszałamiał. Jej
dotychczasowa niepewność nagle się ulotniła.
- Może... może pójdziemy do łóżka? - zaproponowała śmiało.
- Zwietny pomysł. - Musnął jej policzek, podszedł do biurka i wziął z niego
pudełko. - Mam coś dla ciebie na dzisiaj... coś specjalnego.
Piękne opakowanie. Aososiowy ozdobny papier, koronkowa wstążka. Zcisnę-
ło ją w żołądku. Sama pomyślała o stroju na dzisiejszy wieczór, nie chciała, by ktoś
jej coś narzucał. Lecz Mike patrzył na nią z taką miłością i oddaniem, że nie miała
serca odmówić.
- Idz do łazienki - szepnął, całując ją żarliwie. - Poczekam na ciebie.
Zamknęła za sobą drzwi i przez dobre pięć minut wpatrywała się w pakunek.
Domyślała się, co jest w środku: biały szyfon i koronki, typowy strój oblubienicy.
Kiedyś może by jej się to podobało, lecz nie teraz. I nie dla Mike'a.
Niechętnie zdjęła papier, podniosła pokrywę. Masa delikatnej bibułki.
- No już, miej to za sobą - szepnęła.
Odłożyła bibułkę i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie biel, a czerń. I
coś delikatnego jak mgiełka.
Cieniusieńka koszulka zafalowała, opadła aż do podłogi. Niemal przezroczy-
sta tkanina, w kilku miejscach przetkana połyskującym jedwabiem.
%7ładnych koronek.
Niesamowite.
Wspaniały strój. Elegancki i jednocześnie bardzo seksowny. Sama by lepsze-
go nie wybrała.
S
R
Oparła się o blat i zaniosła śmiechem. Wygląda na to, że w końcu Mike zro-
zumiał.
Zmieje się?
Zacisnął palce na szyjce butelki z szampanem i wbił wzrok w zamknięte
drzwi łazienki. Nie wiedział, czego oczekiwał, ale z pewnością nie takiego śmie-
chu.
Cholera!
Aż do tej pory sądził, że to był dobry pomysł. Sam wybrał ten strój, według
własnego uznania. Przejrzysta tkanina niczego nie ukryje, lecz mimo to nie będzie
to takie jednoznaczne.
Przez ten strój chciał jej pokazać, że widzi w niej piękną, uwodzicielską ko-
bietę. Może jednak przesadził i raczej powinien usłuchać rad ekspedientki, która
sugerowała coś bardziej skromnego?
To w końcu ich noc poślubna. Callie pewnie chciała wystąpić w czymś bar-
dziej romantycznym...
- Callie... ? Nie musisz tego wkładać, jeśli nie masz ochoty. Nie przejmuj się
mną. - I tak nie będzie w tym długo, już on się o to postara.
- Już idę.
Butelka wypadła mu z ręki, gdy ujrzał wychodzącą z łazienki żonę. Błysz-
czące włosy opadały na ramiona, a czarna koszulka otulała ją przejrzystą mgiełką...
lecz największe wrażenie sprawiał uśmiech Callie.
Piękna, czarująca kobieta. Pewna siebie uwodzicielka. Kobieta, która wie,
czego chce i potrafi to osiągnąć.
- Ktoś z nas chyba jest za bardzo ubrany - powiedziała, podchodząc bliżej.
- Wiem, że nie ty - wyszeptał. - Czyli chodzi o mnie. - Jego cichy śmiech był
dziwnie zduszony.
Zsunęła mu z ramion szlafrok, przeciągnęła dłońmi po nagim torsie. Przy-
S
R
trzymał jej dłonie. Chciał przedłużyć tę chwilę.
- Mike?
Ujął jej twarz w obie dłonie i zajrzał głęboko w oczy.
- Kocham cię - powiedział czule. - Dziękuję, że przyjechałaś na Alaskę.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnął się i podniósł ją do góry.
- Jeszcze nie, pani Fitzpatrick. Ale już niedługo... bardzo niedługo.
Odszukała jego usta i zatopiła się w pocałunku.
- Wiesz, zastanawiałam się nad naszym miesiącem miodowym - wyszeptała
między pocałunkami.
- I co?
- Uważasz, że cię stąd wypuszczę?
Mike zaśmiał się i położył ją na łóżku.
- W tym hotelu zapewniają obsługę w pokoju.
- Więc po co jechać do Paryża?
S
R
EPILOG
Mike pomachał ręką do schodzącej z ganku żony. Będąc w ósmym miesiącu
ciąży, poruszała się nieco wolniej niż zazwyczaj, ale tylko dlatego, że on ciągle ją o
to prosił.
- Sam bym sobie przyniósł - obruszył się, przyjmując od niej filiżankę z kawą.
- Wiem. - Pocałowała go. - Czy wystarczy nam drzewa na zimę?
- Jest w sam raz. - Upił łyk kawy i zaśmiał się, przypomniawszy sobie te stosy
drzewa, jakie narąbał w czasie swoich niekonwencjonalnych zalotów.
- Masz chwilę, żeby coś zjeść?
- Oczywiście. - Objął ją ramieniem.
Objęci wpół weszli do domu. Mike westchnął radośnie, gdy od progu owionął
ich aromat karmelu i przypieczonego bekonu. %7łona wręcz go rozpieszcza. Po
wczorajszym nocnym locie wstał pózno, a tu ulubione potrawy.
Na podłodze dwuletni brzdąc z zadowoloną miną bawił się drewnianym sa-
molocikiem. Widząc wchodzącą mamę, pomachał rączką i posłał jej buziaka.
- Jest taki śliczny! - powiedziała Callie, patrząc na dziecko z miłością.
Mike usiadł i wziął ją na kolana.
- Bo jest podobny do ciebie.
- Ty pochlebco. Przyznaj się, chcesz więcej naleśników.
- Prawdę mówiąc, myślałem o... - Szepnął jej coś do ucha i Callie wybuchnęła
śmiechem.
- W taki sposób przyszło do nas to maleństwo. - Callie wskazała na swój za-
okrąglony brzuch. - Już nie pamiętasz?
Jak mógłby nie pamiętać tamtego mroznego poranka, gdy Callie zaskoczyła
go, przynosząc śniadanie do łóżka - oczywiście karmelowo-orzechowe naleśniki - a
potem po prostu uwiodła. Nie opierał się, a ona okazała się mistrzynią.
Polubił poranki. Gdy wypadał mu wczesny lot, Callie budziła go godzinę
S
R
wcześniej i... Uśmiechnął się. Bywało i tak, że spózniał się, nawet mimo tej dodat-
kowej godziny.
- Co się tak uśmiechasz?
- Wcale nie. Myślałem tylko o moim budziku.
- O Harrym? Poczekaj, za miesiąc przybędzie nam następny krzykacz. Wtedy
nie będzie ci do śmiechu.
Mike uszczypnął ją lekko, a Callie krzyknęła.
- Nie miałem na myśli naszego syna. Myślałem o mojej nienasyconej żonie.
Zmroziła go wzrokiem, lecz zaraz wybuchła śmiechem. Kiedyś nie wyobra-
żała sobie, że mogłaby go jeszcze bardziej kochać, a z każdym dniem okazywało
się, że jest inaczej. Każda wspólnie spędzona chwila była jak drogocenny skarb.
Mike wspaniale się sprawdził w roli ojca. Zmieniał pieluszki, całymi nocami
nosił synka na rękach, gdy wychodziły mu ząbki. Zaplanowali trójkę dzieci, choć
Mike chętnie widziałby więcej. Callie jeszcze się nie zdecydowała, lecz doskonale
czuła się w roli mamy.
- Jesteś szczęśliwa? - zapytał.
- Bardzo.
- To dobrze. W takim razie, jak zjemy, to ulituj się nad swoim mężem i po-
masuj mu bolące mięśnie. Narąbałem dla nas mnóstwo drzewa na zimę.
Callie uniosła brwi.
- Pracowałeś tylko pół godziny.
- No to musisz poszukać innych miejsc do masowania. Na pewno coś znaj-
dziesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]