[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znudzenia, za każdym razem innym tonem, z wszelką możliwą modulacją,
tak jakby rozkoszował się czymś nadzwyczajnie dobrym. Nie było mi
smutno. Dlaczego miałoby być smutno, skoro mężczyzna, którego
kocham, doświadczy wreszcie tego, czego pragnął ponad wszystko?
Spokojnie wróciliśmy do domu, z trzema filiżankami w mojej płóciennej
torbie, jego ręką na moim ramieniu, moim palcem w szlufce jego spodni,
tak jakby nigdy nic, tak jakby jutro miało być dniem takim samym jak
inne, jakbyśmy mieli dalej żyć naszą rozkoszną rutyną. W domu
kochaliśmy się cicho, w milczeniu. Potem długo błądziłam po jego ciele
usianym gwiazdami, bo jeśli miałam coś zapamiętać, to właśnie to, te
tysiące znamion, które były dla niego jakby drugą, boską, skórą.
Gdy dzisiaj, ponad dwadzieścia lat pózniej, przymykam oczy, widzę
jego plecy i te wszystkie ciemne kropki, czarne, niekiedy koloru rdzy.
Pamiętam tę największą, pod lewą łopatką, i inną, mniej lub bardziej
czerwoną, zależnie od dnia, na prawym pośladku. Pamiętam pasemko
małych kropek, jak okrągłe goniące się zwierzątka, nieco na prawo pod
ramieniem. Pamiętam też moją rękę, młodą, śniadą, i moje palce na jego
wspaniałych plecach. Nazajutrz wypiliśmy herbatę z naszych
porcelanowych filiżanek, obiecaliśmy sobie, że będziemy żyć. Nina
Simone śpiewała My Way.
And now, the end is near, so I face the finał curtain.
Będziesz dalej pisać, prawda? Postarasz się to wydawać, żebym mógł
odnalezć twój ślad...
Tak.
Nie obiecywaliśmy sobie, że się spotkamy, że będziemy do siebie
pisać, dzwonić, nawzajem o wszystkim informować i takie tam rzeczy, z
których przeważnie rodzi się żal i frustracje. Wziął jedną filiżankę, i tyle.
Jego obraz, jaki pozostał mi w pamięci, to widok młodego mężczyzny o
smutnych oczach, który przez okno mówi mi do widzenia . Ja, która tak
bardzo lubiłam Londyn, to miasto, gdzie na jednym chodniku można
spotkać idącego punka, rudą mieszczkę w kostiumiku, biznesmena,
kobietę z Indii w sari i Szkota w kilcie, ja, która zachwycałam się wiatrem,
trawą, jedynym w swoim rodzaju błękitem nieba w pogodne dni, nie
mogłam tu pozostać.
A jednak nie bardzo płakałam. Wiedziałam, że przeżyłam początek
czegoś, czego i mężczyzni, i kobiety szukają nieraz przez całe życie.
Czasem myślę, że może lepiej by było wcale tego nie przeżyć, wtedy nie
poszukiwałabym spokoju ducha, tej równowagi, tej pogody połączonej z
uczuciem za każdym razem, gdy spotykałam mężczyznę. To tak jakby
dano mi do skosztowania najsmaczniejszy owoc świata, ale miałabym
prawo tylko do jednego kęsa.
Wróciłam do Francji, do Paryża, do pokoiku na poddaszu, i tutaj na
początku lata zorientowałam się, że jestem w ciąży. Nawet nie
pomyślałam o aborcji. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby odnalezć
Matthew i powiedzieć mu o tym. Moi rodzice byli załamani, zmartwieni,
godzinami ze mną rozmawiali, próbując przemówić mi do rozsądku,
kreśląc ponurą przyszłość samotnej matki, ale ja nikogo nie słuchałam.
Anna urodziła się w lutym, w samym środku zimy. Pamiętam, jak
pierwszy raz trzymałam ją w ramionach. Patrzyłam na jej ciało i dojrzałam
znamię, które wywołało we mnie coś w rodzaju fali miłości; być może to
właśnie jest instynkt macierzyński, jak mówią. Tak intensywnie
pomyślałam o Matthew, że w pewnym momencie wydało mi się, iż jest
przy mnie, poczułam jego zapach, wiedziałam, że to niemożliwe, że to
pewnie zmęczenie każe mi tak myśleć, niemniej nie czułam się sama,
kiedy po raz pierwszy trzymałam Annę w ramionach.
Miałam zaledwie dwadzieścia lat, kiedy urodziła się moja córka. Gdy
dziś o tym myślę, odczuwam retrospektywny lęk, który zapiera mi dech.
Przez cały pierwszy rok żałowałam, że donosiłam tę ciążę. Zwykle mówi
się, że matka wszystko wie, ale ja nie wiedziałam. Często płakałam razem
z nią, bo nie wiedziałam, co i jak robić, czasem byłam beznadziejnie
samotna, ze zmęczenia zasypiałam na siedząco z Anną na ręku, z piersią w
jej buzi. Czy robiłam coś za dużo czy za mało? Czy powtarzające się
czynności szczelnie wypełniające cały dzień, nakarmić, przewinąć,
wykąpać... , czy to wszystko wystarczy, by dowiedziała się, że ją kocham?
Czy może potrzeba czegoś jeszcze?
Dzisiaj, kiedy czytam artykuły o baby blues, depresji poporodowej,
jestem całym sercem z tymi kobietami, bo sama doświadczyłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]