[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Biankę paliła twarz. Odetchnęła z drżeniem.
- Pamiętasz! Przecież czułaś to samo, co ja. No, przyznaj
wreszcie.
- Nie.
- Mam wrażenie, że gdyby po napadzie na Starym Mieście nie
doszło do dalszych jego konsekwencji, wszystko potoczyłoby się
inaczej. Ale potem... W analizie swojego stosunku do mnie zaczęłaś
szukać podobieństwa między tym, co obudziłem w tobie, a żądzą tego
drania. Byłem tego świadom i dlatego, kiedy niemal wyrzuciłaś mnie
157
R S
za drzwi, postanowiłem zejść ci z oczu na kilka dni. Chciałem, żebyś
ochłonęła i oddzieliła absurd od prawdy.
- Przestań już o tym mówić!
- Muszę. To jedyny sposób, żebyś przezwyciężyła uraz. Inaczej
nie dasz sobie z nim rady jeszcze przez wiele lat. Albo i nigdy. A tak
zniknie jak te siniaki.
Przesunął palcem po jej policzku i dotknął rozchylonych ust.
- Nie - szepnęła.
- Kocham cię, nie odrzucaj mnie znowu - poprosił żarliwie. -
Wziąłem dwa tygodnie urlopu. Pozwól, żebyśmy się lepiej poznali.
Zwolnij się z pracy jeszcze na parę dni, pojedziemy do Kent,
pochodzimy po Londynie, porozmawiamy...
- Mam czterdzieści lat - przypomniała z rozpaczą, czując, że
zaczyna się poddawać.
- Ciągle mi to powtarzasz... No i co z tego?
- Będziesz chciał mieć dzieci, a ja już chyba nie chcę przez to
jeszcze raz przechodzić.
- Gdyby chodziło mi jedynie o potomstwo, dawno znalazłbym
sobie żonę, ale... jak widzisz... jestem sam. Tę sprawę uzależniam od
ciebie. A poza tym nie proszę cię o rękę, Bianko. Mówię tylko, że
chciałbym cię lepiej poznać.
- To znaczy - podniosła wzrok - spać ze mną?
- Wiesz, że tak - odparł chrapliwie. - Nie mam zamiaru kłamać.
Pragnę cię, ale poczekam, jeśli jeszcze nie jesteś gotowa.
- A jeśli nigdy nie będę gotowa? Uśmiechnął się bezradnie.
158
R S
- No to będę z tym musiał jakoś żyć.
- Tak - powiedziała spłoszona.
- Wszystko, o co cię proszę, to to, żebyśmy spędzili wspólnie
parę dni.
Patrzył na jej usta tak zachłannie, że ogarnęło ją drżenie. Słysząc
kroki Toma, błyskawicznie odsunęła się i usiadła na kanapie.
Chłopiec wszedł z ciężką tacą z filiżankami talerzykami, dzbankiem
kawy, śmietanką, cukiernicą i talerzem kruchych ciasteczek. Stawiając
tacę, unikał jej spojrzenia.
- Mam nalać kawę?
- Dziękuję ci, synku. Sama to zrobię - powiedziała, podnosząc
dzbanek. - Przyniosłeś tylko dwie filiżanki...
- Ja dziękuję. - Z przedpokoju dobiegł dzwięk otwieranych
kluczem drzwi. - Idzie Vicky - powiedział. - Co będzie z kolacją,
mamo? Zacząłbym coś przygotowywać, gdybyś mi powiedziała, co
dzisiaj jemy.
- Myślałam o... - zaczęła, ale Gil wtrącił się szybko.
- A nie mógłbyś dzisiaj zdecydować sam? Lodówka jest
zapewne pełna pyszności... Mama wybiera się ze mną do restauracji,
bo...
- Nie mogę - ucięła Bianka.
- Oczywiście, że możesz.
- Muszę zrobić dzieciom kolację.
- To nie są maleństwa, poradzą sobie. - Gil uśmiechnął się do
Toma. - Mam rację?
159
R S
Chłopiec spojrzał na niego, zaczerwienił się, ale milczał.
- Radzili sobie świetnie, kiedy byłaś w Hiszpanii. Dlaczego więc
nie mieliby dać ci dzisiaj wolnego?
Nim zdążyła mu odpowiedzieć, do pokoju weszła Vicky. Na
widok Gila zatrzymała się niepewnie.
- Vicky, prawda? - Wyciągnął do niej rękę. - Gil Marquez.
Poznaliśmy się z twoją mamą w Hiszpanii. Sporo mi o tobie
opowiadała.
Bąknęła coś pod nosem, po czym popatrzyła na Biankę takim
wzrokiem, jakby matce nagle wyrósł róg.
- Zabieram mamę na kolację do restauracji. Na pewno dacie
sobie dziś bez niej radę. - Powiedział to tonem tak bezdyskusyjnym i
nie znoszącym sprzeciwu, że zarówno Vicky, jak i Tom nie ośmielili
się zaprotestować. Nie chciała sprzeczać się z nim przy nich.
- Pójdę się przebrać - powiedziała, podnosząc się z kanapy.
- Oby tylko nie trwało to zbyt długo, bo inaczej sam po ciebie
pójdę - ostrzegł, nie przejmując się tym, co sobie pomyślą zdumione
dzieci Bianki.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i szybko poszła na górę. Wyjęła
z szafy sukienkę, w której jeszcze jej nie widział, i miała ją właśnie
włożyć, gdy ktoś zapukał.
- Tak? - zawołała z irytacją.
- To ja.
Westchnęła ciężko, wpuszczając do pokoju córkę. Miała
nadzieję, że nieunikniona rozmowa z Vicky odbędzie się dopiero
160
R S
póznym wieczorem, po powrocie z miasta, ale córka najwyrazniej nie
zamierzała czekać. Patrzyła na nią oskarżycielsko, trochę jak mała
dziewczynka.
- Co to za model? - rzuciła od progu. - Nie powiedziałaś nam, że
związałaś się z jakimś ognistym Hiszpanem, i chyba rozumiem
dlaczego. Co ty o nim w ogóle wiesz? Pewnie wziął cię za jakąś
bogatą wdowę. Wygląda jak facet na dorobku.
Stwierdzenie to było tak absurdalne, że Bianka chcąc nie chcąc
wybuchnęła śmiechem.
- Bardziej już nie mogłaś się pomylić!
- Zawsze byłaś i jesteś naiwna - pouczała ją Vicky. - We
wszystkich kurortach tacy faceci polują na łatwą zdobycz. Czy ty nie
masz rozumu? Nie widzisz, co on ma na sobie? Ciuchy od
Armaniego! Wiesz, ile coś takiego kosztuje? A poza tym... Słuchaj...
Ten gość jest zbyt przystojny, żeby mieć uczciwe zamiary. To na
pewno jakiś naciągacz.
- Jest właścicielem luksusowego hotelu, w którym się
zatrzymałam.
Vicky zamarła.
- %7łartujesz!
- Nie. Ma również w planach budowę centrum sportowego z
hotelem tuż nad morzem. Niepotrzebna mu moja renta po tacie ani
udziały w sklepiku. Tu nie chodzi o pieniądze. - Zerknęła na zegarek.
- No, zmykaj. Chciałabym się przebrać.
Vicky patrzyła na nią z kompletnym niedowierzaniem.
161
R S
- No więc, w czym rzecz? Co on w tobie widzi?
- Wyjdz, córeczko. - Ze śmiechem wypchnęła ją z pokoju i
zamknęła drzwi.
Po dziesięciu minutach przygotowań, umierając z niepewności,
spojrzała w lustro. Vicky miała rację. Co on w niej zobaczył? Czego
mógł chcieć od czterdziestoletniej kobiety, matki dwojga dzieci, ani
szczególnie mądrej, ani pięknej czy też bogatej? I czego ona sama
chciała od Gila?
Zaczerpnęła oddechu i odwróciła się od lustra. Pragnęła go, to
jedno wiedziała na pewno. Być może Gil też nie potrafiłby
sprecyzować lepiej swoich oczekiwań, ale chyba nie łączyła ich tylko
ślepa żądza.
Kiedy weszła na schody, zobaczyła, że stoi na dole i czeka na
nią, bębniąc palcami o poręcz. Wystarczyło, że na siebie spojrzeli,
żeby od nowa rozpoczęło się misterium namiętności.
Z pokoju śledziły ich uważnie dwie pary chmurnych oczu.
Bianka zrozumiała natychmiast przyczynę wrogiego nastawienia jej
dzieci. Kochały ją, bały się, że będzie cierpiała. Ją samą również
wypełniał lęk, wiedziała jednak, że czasami w życiu trzeba skoczyć w
ciemność.
- Musimy jechać - powiedziała ze ściśniętym gardłem, podając
rękę Gilowi.
Przed domem oszałamiająco zapachniały hiacynty. %7łycie było
tajemnicą, nieodgadnioną w bogactwie swoich zamiarów.
162
R S [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl