[ Pobierz całość w formacie PDF ]
granicę. Waldemar musiał się przyczaić przynajmniej na pół roku, poczekać, aż sprawa
Greka przycichnie. To tyle.
- Jakie ma pan propozycje co do dalszego działania?
- Uważam, że śledztwo powinno pójść dwutorowo. Po pierwsze, musimy dowiedzieć
się, gdzie jest S. i co zaszło w tym mieście w sierpniu 1967 roku. Po drugie, musimy
dowiedzieć się jak najwięcej o tej czwórce ze zdjęcia. W tym celu przydałoby się
zdobyć listę studentów tamtego rocznika historii sztuki, znalezć ich i sprawdzić, co
wiedzą o ludziach ze zdjęcia. Przy okazji, może udałoby się z pomocą fotografii
zidentyfikować Ewę? To co miałaby do powiedzenia, mogłoby bardzo pomóc naszemu
śledztwu.
- A więc do roboty! - generał zatarł ręce. - Proponuję podzielić się sprawą w
następujący sposób. Ja i moi ludzie zajmiemy się studentami. To żmudna robota i
potrzeba wielu ludzi, żeby ją wykonać. Zaraz zmontuję odpowiednią brygadę. Panu,
panie Pawle, zostawiam sprawę Greka. Mam dla pana to, o co pan prosił - Skorliński
sięgnął do teczki i wyjął z niej płytę CD - to cyfrowa wersja teczki Waldemara Batury.
Wszystkie akta z całej Polski tego gagatka zostały zeskanowane i skatalogowane.
Powinien pan wśród nich znalezć coś interesującego, chociaż oczywiście, po sprawie
Greka mogło nic nie zostać, wie pan, jak to bywa z aktami...
- Dziękuję - wziąłem od Skorlińskiego krążek.
- To ja chyba już pójdę - generał dopił kawę - Aha, byłbym zapomniał. Czy mógłby
mi pan powiedzieć, ile jeszcze czasu zostało do ponownego kontaktu z Cesarzem ?
Dobrze będzie jak wprowadzę to sobie do komórki.
Zerknąłem na wyświetlacz.
- Jeszcze sześćdziesiąt dwie godziny.
Generał kliknął parę razy w klawiaturę swojego telefonu komórkowego i schował go
do kieszeni kurtki.
- Powodzenia, panie Pawle, i niech pan nie dziękuje, żeby nie zapeszyć! - powiedział
policjant już w drzwiach.
- Wzajemnie, panie generale! - odpowiedziałem mu i chciałem zamknąć drzwi, ale
niespodziewany przeciąg wyszarpnął mi okrągłą gałkę klamki z ręki i trzasnął
drzwiami. Hałas musiał obudzić Baturę, bo chrapanie w pokoju ucichło i odezwało się
jakieś szuranie. Po chwili w drzwiach pokazał się Jurek. Miał rozczochraną głowę i
ziewał, nie zakrywając ust.
- Czas wrzucić coś na ruszt - oświadczył.
- Zaraz coś przygotuję...
55
- Nie, nie, u mnie słowo droższe pieniędzy, jak mawiał pewien Zabużanin. Biorę się
do roboty - powiedział Jurek i zniknął w kuchni. Poszedłem za nim, a po chwili do
pomieszczenia chyłkiem wślizgnęły się Pluto i Reksio.
- Siad! - zakomenderował Batura. Zwierzęta posłusznie przysiadły na tylnych łapach
i uchyliły paszcze, wystawiając języki w niemym oczekiwaniu na jakiś przysmak.
- No, co wy! - Jurek udawał, że się gniewa. - Przecież niedawno jedliście. Musicie
trochę zaczekać.
Psy podnosząc wysoko głowy zniknęły w korytarzu.
- Mają charakterek - powiedział Jurek i sięgnął do reklamówki z zakupami, leżącej
na stole. Wyjął z niej kawałek krwistoczerwonej wołowiny. Podniósł ją na ręce i
powiedział z zadowoleniem.
- To jest mięso! - ścisnął wołowinę tak, że poszły z niej soki. - Ani Apo Bem, ani
Sandor Pet1fi nie pogardziliby takim frykasem! Gdzie trzymasz deskę?
Jurek kroił wołowinę jak rzeznik. Jego ruchy były pewne i szybkie. Wpatrywałem się
w nóż, wsłuchiwałem w regularne stuknięcia ostrza o drewno i coraz bardziej ogarniała
mnie senność.
Napięcie wywołane wydarzeniami całego dnia powoli puszczało i zmęczenie dawało
o sobie znać. Nie zdając sobie z tego sprawy, zasnąłem. Obudziły mnie rytmiczne
uderzenia. Otworzyłem oczy, ale wydawało mi się, że dalej śnię. Jurek stał przy
kuchence. Na głowie miał ogromną kucharską czapkę. W ręku trzymał drewnianą
łyżkę, którą uderzał w mosiężny rondel z bulgoczącą substancją.
- Wstawaj! - powiedział wesoło. - Gulasz gotowy! A potem niespodzianka.
Przetarłem oczy.
- Szkoda, że nie masz porządnej zastawy... - powiedział kładąc na kuchennym stole
dwa różne talerze.
- Wiesz jak to jest u starych kawalerów, wytłukło się... - powiedziałem i w tym
momencie do moich nozdrzy doszedł wspaniały zapach.
- Ciasto czekoladowe! - wykrzyknąłem. - Musiałem spać ze trzy godziny.
- Tylko półtorej - Jurek uśmiechnął się przebiegle - jestem nie tylko dobrym - Batura
wykonał obrót wokół własnej osi i wycelował we mnie łyżką - ale także szybkim
kucharzem! Umyłeś ręce? - zapytał.
Po chwili gulasz parował w talerzach. Kawałki wołowiny pływały razem z papryką
w różnych kolorach w czerwonej zawiesistej cieczy. Dopiero teraz poczułem jak jestem
głodny.
Chwyciłem łyżkę i pajdę świeżego chleba, którego kromki piętrzyły się w koszyczku
na środku stołu i spróbowałem potrawy. Była wspaniała! Wołowina dosłownie
rozpływała się w ustach, a sos dostarczał rozmaitych wrażeń smakowych - od ostrości
chili po łagodną kwaskowatość zielonej papryki.
- Kto cię nauczył tak gotować? - zapytałem Jurka.
- Smakuje? - dopytywał się chytrze Batura.
- Rewelacja! - pochwaliłem go.
- Najpierw uczył mnie ojciec - Jurek mieszał łyżką w zupie zamyślony. - Ze swoich
rozlicznych podróży po Polsce przywoził przepisy, tak jak inni przywożą pamiątki.
Kontynuuję jego dzieło. Kiedy gdzieś jadę, zawsze staram się stamtąd przywozić jakąś
ciekawą potrawę. Kuchnia pozwala ożywiać wspomnienia z podróży lepiej niż
56
cokolwiek innego... - dokończył filozoficznie. - I co, umiem się odwdzięczyć za
gościnę?
Przytaknąłem i w kilka chwil pochłonąłem potrawę i jeszcze dwie dokładki. Kiedy
po raz trzeci wyciągnąłem rękę z talerzem w kierunku Jurka, ten powiedział:
- Nie żebym ci żałował, ale zostaw sobie trochę miejsca na deser - wziął ode mnie
talerz, odłożył go do zlewu i otworzył piekarnik.
On kroił ciasto, a ja sięgnąłem do lodówki i wyciągnąłem z niej butelkę advocata.
Rozlałem jajeczny likier do kieliszków. Ciasto wyglądało skromnie, ale jego smaku nie
powstydziliby się nawet u Bliklego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]