[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nadieżdzie, a kiedy ona – wesoła, uradowana, we własnym mniemaniu lekka jak piórko –
schwyciła go dysząc i śmiejąc się za obie ręce i przytuliła głowę do jego piersi, cofnął się o
krok i powiedział ostro:
– Zachowujesz się jak... kokota.
To brzmiało tak brutalnie, że nawet zrobiło mu się jej żal. W jego gniewnej, zmęczonej
twarzy wyraźnie wyczytała nienawiść, litość, irytację i natychmiast upadła na duchu. Zrozu-
miała, że przesadziła, zachowując się zbyt swobodnie, i zasmucona, z niemiłym uczuciem, że
jest ciężka, gruba, wulgarna i pijana, usiadła w pierwszym z brzegu pustym powozie razem z
Aczmijanowem. Łajewski usiadł z Kirilinem, zoolog z Samojlenką, diakon z paniami i orszak
ruszył.
– A mówiłem, że to makaki... – zawołał von Koren, okrywając się peleryną i mrużąc oczy.
– Słyszałeś: ona nie mogłaby zajmować się owadami i robakami, bo lud cierpi. Tak sądzą o
ludziach naszego pokroju wszystkie makaki. To niewolnicze, obłudne plemię, od dziesięciu
pokoleń straszone batem i pięścią, drży, czuli się i przypochlebia tylko w obliczu przemocy,
24
ale wpuść makakę do jakiejkolwiek wolnej dziedziny, gdzie nikt jej nie trzyma za kark, a za-
raz rozeprze się i da się poznać. Spójrz, jak czelna jest makaka na wystawach obrazów, w
muzeach, w teatrze albo wtedy, gdy rozprawia o nauce: nadyma się, staje dęba, urąga, kryty-
kuje... Zawsze krytykuje – to cecha niewolnictwa. Zauważ: częściej odsądza się od czci i wia-
ry ludzi o wolnych zawodach aniżeli łotrów – to dlatego, że społeczeństwo w trzech czwar-
tych składa się z niewolników, z takich właśnie makak. Nie zdarza się, żeby niewolnik podał
ci rękę i szczerze podziękował za to, że pracujesz.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł Samojlenko ziewając. – Bidulka w prostocie ducha
chciała porozmawiać z tobą o czymś mądrym, a ty zaraz wyciągasz wnioski. Gniewasz się za
coś na niego, ale co ci ona zawiniła! Przecież to zacna kobieta.
– E, daj spokój. Zwyczajna utrzymanka, rozpustna i wulgarna. Słuchaj, Aleksandrze Da-
widyczu, jeżeli spotkasz prostą babę, która nie żyje z mężem, nic nie robi, tylko wciąż cha-
cha-cha, to jej powiesz: weź się do roboty. Dlaczego więc teraz boisz się powiedzieć prawdę?
Czy dlatego, że Nadieżda Fiodorowna jest utrzymanką urzędnika, a nie zwykłego marynarza?
– A co mam z nią zrobić? – rozzłościł się Samojlenko. – Zbić czy co?
– Nie pobłażać rozpuście. My wszyscy wyklinamy rozpustę tylko za oczy, a to przypomina
kiwanie palcem w bucie. Jestem zoologiem czy socjologiem, bo to właściwie wszystko jedno,
ty – lekarzem; społeczeństwo nam ufa; powinniśmy zwrócić jego uwagę na ogromne szkody,
jakimi zagrażają i jemu, i przyszłym pokoleniom tego rodzaju damulki jak Nadieżda Iwa-
nowna.
– Fiodorowna – poprawił go Samojlenko. – A co ma zrobić społeczeństwo?
– Społeczeństwo? To jego sprawa. Moim zdaniem, najprostszy i najpewniejszy sposób to
przymus. Manu militari należy ją wyprawić do męża, a jeżeli mąż jej nie przyjmie, to na ka-
torgę lub do jakiegokolwiek zakładu poprawnego.
– Och! – westchnął Samojlenko; chwilę milczał, potem zapytał cicho: – Mówiłeś któregoś
dnia, że takich ludzi jak Łajewski należałoby zgładzić... Powiedz mi, gdyby... dajmy na to,
państwo czy społeczeństwo powierzyło ci tę funkcję, czy... mógłbyś?
– Aniby mi ręka drgnęła.
IX
Po powrocie do domu Łajewski i Nadieżda znaleźli się w swoich ciemnych, dusznych,
nudnych pokojach. Oboje milczeli.
Łajewski zapalił świecę, a Nadieżda nie zdejmując płaszcza i kapelusza, usiadła i spojrzała
na niego smutnym, skruszonym wzrokiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl