[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obchodziło. Czuł się tak, jakby przez te parę minut przerzucił pryzmę kamieni.
Powieki same mu opadły i zanurzył się w mulistych toniach snu, który bardzo
przypominał omdlenie.
* * *
Poranek przyniósł coś nowego to znaczy Promień miał wrażenie, że jest
już rano, gdyż obudziły go rozmowy i odgłos wielu kroków, a potem spuszczono
drabinę na dno jego więzienia. Gwardzista z obnażonym mieczem stanął u jej
szczytu, patrząc w dół na Iskrę.
137
Nie chcemy kłopotów, magu.
Nikt nie chce odpowiedział Promień zmęczonym głosem.
Bolała go głowa. Wspiął się na górę. Ledwo dotknął najwyższego szczebla,
dwaj żołnierze natychmiast związali mu ręce. Niepokoili się to było widać na
pierwszy rzut oka. Promień rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, szukając śla-
dów nocnego zajścia. Nie dostrzegł niczego. Ciało zabitego zniknęło, jakby nic
nigdy się tu nie zdarzyło. Gotów byłby pomyśleć, że wszystko mu się zdawało,
ale w powietrzu wciąż unosił się nikły odór spalenizny. Przyszła mu na myśl dmu-
chawka, która zapewne nadal leżała na dnie jamy. Rzucił okiem poza krawędz,
lecz w dole było zbyt ciemno, by dostrzec drobny przedmiot.
Zgubiłeś coś? spytał żołnierz.
Nie. . .
No to szybciej! powiedział gwardzista niecierpliwie i pchnął Iskrę lekko
w stronę drzwi.
Ręce przy sobie! warknął chłopak.
Na zewnątrz królował wspaniały, słoneczny dzień. Słońce skrzyło się oślepia-
jąco na świeżym śniegu. Więzień natychmiast zasłonił oczy skrępowanymi dłoń-
mi. Odbite od tej bieli światło kłuło boleśnie nawykłe do mroku zrenice. Mrozne
powietrze ścisnęło nozdrza, jak kleszczami, wśliznęło się pod cienką bluzę chłop-
ca. Wstrząsnął się mimowolnie. Mrużąc oczy pod wpływem blasku, pozwolił się
prowadzić strażnikom. Gdziekolwiek go powiodą, nie będzie tam gorzej niż w Po-
kutnej Wieży.
Droga nie była długa. Zabrała zaledwie tyle czasu, że oczy maga zdążyły przy-
zwyczaić się do jaskrawego światła dziennego. Weszli do wnętrza najbliższego
pawilonu, połączonego z sąsiednim gmachem krytą galerią. Pokonali schody i sta-
nęli przed podwójnymi drzwiami, których strzegło dwóch halabardników, sztyw-
nych jak drewniane figury. Za chwilę miał się zdecydować dalszy los Promienia.
A gdzie się podziewali jego tak zwani przyjaciele?
Okazało się, że są właśnie za owymi drzwiami. A z nimi niewielkie zgroma-
dzenie Northlandczyków z samym królem na czele. Iskra rozpoznał królewskiego
sekretarza oraz lorda Arn-Kallana, którego widać na stałe przypisano do spraw
związanych z lengorchiańskimi gośćmi. Czwartą osobę widział po raz pierwszy,
lecz musiał być to ktoś znacznej godności, sądząc z bogatego stroju i insygniów
z motywem herbowej bestii.
Król rzeczywiście przypominał lwa. Jednak według obowiązującego aktualnie
stylu wyhodował sobie długie wąsy usztywnione, malowniczo wygięte nad
górną wargą i ostre jak szydła. W ten sposób upodobnił się do lwa, który właśnie
połknął chrabąszcza. Promień uderzony tym nagłym skojarzeniem omal nie
parsknął śmiechem. W ostatniej chwili opanował się straszliwym wysiłkiem woli,
nie doprowadzając w ten sposób do nowego skandalu.
138
Koledzy rzucali mu spojrzenia, w których odbijała się cała tęcza uczuć: od
litości, po irytację. Z przewagą tej ostatniej.
Promień dostrzegł kątem oka, że jego eskorta przyklęka na jedno kolano,
z szacunkiem chyląc głowy przed władcą. Postąpił jeszcze dwa kroki, by stanąć
bliżej króla i nie pozostawić wątpliwości, że pozdrawia tylko i wyłącznie jego.
Zgiął się w sztywnym, półwojskowym ukłonie. Efekt psuły związane ręce.
Na kolana! syknął nieznany wielmoża.
Klękam tylko przed Matką Zwiata odparł chłodno Iskra.
Obyś nie miał wkrótce takiej okazji zrewanżował się tamten.
Król dał mu znak, by zamilkł.
Więc to jest ten niedoszły zamachowiec? odezwał się, mierząc wzro-
kiem Promienia od stóp do głów. Ten straszliwy mag, który rzucił się na mo-
jego syna i. . . co? Chciał go udusić gołymi rękami, urwać mu głowę czy może
zakopać skrytobójczo w zaspie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]