[ Pobierz całość w formacie PDF ]
linie były identyczne.
W zespole nie miałem czego szukać. Przepatrzyłem tam w końcu każdy kąt i było mało prawdopodob-
ne, ażebym coś przeoczył. Nigdzie nie natrafiłem na ślad niczego, z czego mogłyby pochodzić owe strzępki
tkaniny.
Obejrzałem je jeszcze raz. Przypominały kawałki starej zleżałej narzuty.
Do licha! pomyślałem. To, że teraz nie ma tam czegoś takiego, wcale nie musi oznaczać, że nie
było również przedtem". Gdyby nie wypadek Godlewskiej, może od niej dowiedziałbym się czegoś bliższe-
go. A tak pozostawały jedynie mieszkania sąsiadów. W starych kamienicach ludzie z reguły lepiej się znają i
wiedzą więcej o swoich bliznich niż lokatorzy nowych bloków.
Zadzwoniłem do drzwi naprzeciwko. Ostatnio widziałem w nich kobietę o wysokim głosie. Obecnie
przydreptał zasuszony staruszek w filcowych papuciach, za którym czaił się złośliwie ujadający piesek.
Staruszek był przygłuchy, pies natomiast wprost przeciwnie, skoro każde podniesienie głosu wzmaga-
ło jego wściekły jazgot. Na szczęście wyłoniła się z głębi mieszkania znana mi już kobieta, jak się okazało,
córka starego. Skoro tylko dowiedziała się. kim jestem, skwapliwie zaprosiła mnie do środka.
Zademonstrowałem oba skrawki tkaniny i zapytałem, czy nie widziała czasem czegoś podobnego.
Włożyła okulary.
Państwo Ludwiczakowie mieli kiedyś takie narzuty na łóżka.
Państwo Ludwiczakowie to kto? zapylałem.
Sąsiedzi z przeciwka wyjaśniła. Jak wyjeżdżali do Ameryki, do córki, myśleli, że szybko
wrócą, więc zostawili w mieszkaniu wszystkie meble. Pózniej się okazało, że potrwa to dłużej, i wtedy pani
Godlewska, bratanica pana Ludwiczaka, która opiekowała się mieszkaniem, urządziła tutaj ten zespół. Niby
tylko do ich powrotu ale kto ich tam wie?
Jej okrągła twarz, otoczona wianuszkiem brązowych loczków'. nabrała wyrazu powątpiewania. Zdej-
mując okulary zdradziła mi coś jeszcze:
Bo wezmy na przykład meble. Pani Godlewska kazała te większe powynosić na strych, mniejsze do
piwnicy. Ale pan wie, jakie mole musiały się zalęgnąć w tym wszystkim? Ja myślę, że jakby państwo Lu-
dwiczakowie teraz przyjechali, to może nawet ani jednej rzeczy nie mieliby do wstawienia z powrotem-
Wszystko poniszczone.
Spytałem, czy mogłaby mnie zaprowadzić na strych. Zgodziła się natychmiast. Odpędziła psa od drzwi
i już była gotowa pokonać ze mną pięć pięter bez windy.
Na strychu nie odkryłem nic ciekawego, więc zeszliśmy na dół, do piwnicy.
Przy kluczach Aldony Godlewskiej znajdował się także i taki, którego przeznaczenia dotąd nie odga-
dłem. Obecnie dopasowałem go do kłódki, zawieszonej na drzwiach piwnicy.
Panował tu mrok jeszcze większy niż na strychu, i jeszcze większy, jak mi się wydawało, bałagan. Za-
paliłem latarkę. Stały tu różne skrzynie, pakunki i paczki, na których, zwalone jedno na drugie, leżały stosy
książek, poprzykrywane gazetami i jakąś kapą.
No i proszę, nie mówiłam?! ucieszyła się sąsiadka. Jest! To właśnie ta narzuta, o którą pan py-
tał! Powinna tu być jeszcze i druga. Państwo Ludwiczakowie mieli dwie takie kapy, każdą na jedno łóżko.
Jak pan poszuka, na pewno pan znajdzie!
Gotów byłem założyć się o nie wiem co, że nie znajdę. Tak jak i gotów byłem dać głowę, że Ewa
Hanke została zamordowana tutaj, w zespole. Morderca owinął następnie jej ciało w kapę, zabraną z piwni-
cy i w taki właśnie sposób przetransportował je, najprawdopodobniej w bagażniku samochodu, nad jeziorko
w Puszczy Kampinoskiej. Po drodze zatrzymał się jeszcze w pobliżu restauracji Pod Aosiem", skąd zabrał
dla obciążenia trochę cegieł i gruzu.
Wyciągnąłem narzutę. Była zapewne tak samo zetlała i pogryziona przez mole jak tamta i tak samo
łatwo rozłaziła się pod palcami. Rozumiałem już, dlaczego byle zaczepienie o gwózdz czy jakiś inny ostry
przedmiot musiało wydzierać całe kawałki materiału.
Kątem oka zauważyłem, że sąsiadka zerka na zegarek.
Czy będę jeszcze potrzebna? zapytała. Idę dzisiaj do pracy na drugą zmianę i muszę się po-
spieszyć... widać było, że ciekawość walczy w niej z obowiązkowością.
Ułatwiłem jej wybór. Lecz kiedy już zniknęła i zamykałem piwnicę, usłyszałem zgrzyt klucza. Ktoś
wchodził do zespołu,
Przebyłem szybko kilka schodów i w tym momencie przeważył głos rozsądku. Postanowiłem jeszcze
trochę zaczekać. Jeżeli nawet tam, na górze, był w tej chwili morderca, który przyszedł po miniaturę, musia-
łem mu dać trochę czasu.
Zaplanowałem, że zatrzymam tego człowieka tuż po opuszczeniu zespołu i sprawdzę, czy ją wziął z
miejsca, w którym ją dla niego ukryłem.
Zachowując środki ostrożności wyszedłem na podwórko. Na jego krańcu, pod murem ograniczającym
tę posesję od sąsiedniej, stał biały fiat, którego, jak pamiętałem, nie było tam wcześniej. Z ciekawości po-
szedłem sprawdzić rejestrację.
Pochylałem się właśnie nad zabłoconą tablicą, kiedy rozległ się warkot silnika i tuż przed oknami za-
trzymał się granatowy fiat uno", z którego wysiadła Lidia Fabisiak.
Miałem obecnie dwa wyjścia. Albo pozostać tutaj, trzymając się poprzedniego schematu działania, albo
próbować zorientować się, co się będzie działo w zespole.
Nie pozostawiono mi zbyt wiele czasu do namysłu. Zaledwie wspiąłem się na palce, usiłując zajrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]