[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W poniedziałek, w ostatnim tygodniu szkoły, Anton zawiózł Sheilę do klasy Sandy.
Zdecydowała, że zostanie tam przez cały dzień, chociaż namawiałam ją, aby poszła tylko
przed południem. Ona jednak chciała zjeść lunch w barze, zapłacić swoimi pieniędzmi i
samodzielnie wybrać potrawy, tak jak inne dzieci. W naszej szkole moja klasa jadła ostatnia,
a dzieci zawsze dostawały jedzenie przygotowane już na tacach. Sheila chciała zobaczyć, jak
to jest być zwykłym dzieckiem. Poczułam, jak szybko bije mi serce, kiedy odchodziła z
Antonem. Na tamten dzień wybrała czerwono-niebiesko-białą sukienkę, a nie dżinsy i
podkoszulek, które kupiłam jej za pieniądze ojca. Poprosiła abym zebrała jej włosy w kucyk,
który kazała sobie związać kawałkiem wstążki z pudełka ze ścinkami. Wydawała się taka
malutka i krucha u boku Antona. Tamtego popołudnia Sheila wróciła rozpromieniona.
Wszystko poszło gładko, oświadczyła z dumnym uśmiechem na ustach, opowiadając o tym,
jak przeszła przez całą salę z tacą z jedzeniem i niczego nie wylała, i jak dziewczyna o
imieniu Maria, która miała najdłuższe, najpiękniejsze i najciemniejsze włosy z całej klasy,
zarezerwowała dla niej miejsce koło siebie. Były też i gorze momenty. Zgubiła się, wracając z
damskiej toalety. Z tonu jej głosu wywnioskowałam, że musiała się wtedy przestraszyć, lecz
ostatecznie znalazła drogę. I nie przyznała się nikomu, że się zgubiła, dodała z dumą. W
czasie przerwy przekonała się, że jej długa suknia, chociaż taka ładna, przeszkadza w
zabawie. Przydepnęła ją sobie, biegnąc, i otarła kolano. Podniosła sukienkę, żeby pokazać mi
ranę. Nie widać było specjalnie zadrapań, ale kolano bolało, jak mnie poinformowała. I nie
płakała. Sandy widziała, co się stało, i przyszła ją pocieszyć. Wyznała mi też że Sandy bardzo
ładnie pachnie, kiedy przytula kogoś do siebie, i jeszcze dmucha na kolano, żeby nie bolało.
Jednym słowem wyprawa zakończyła się pewnym sukcesem. Sheila przyznała, że może iść
do takiej klasy. Wyraziła też nadzieję, że Maria nie zda do następnej klasy, wtedy spotkają się
i zaprzyjaznią. Zapewniłam ją, że może przyjaznić się z Marią i nie musi jej życzyć aż tak zle.
Po raz pierwszy Sheila mówiła o innej szkole bez strachu; w ogóle nie wspomniała o tym że
opuści naszą szkołę. Wręcz przeciwnie, przez cały czas powtarzała: Panna McGuire mówi,
że w przyszłym roku będę mogła... albo Panna McGuire pozwoli mi...kiedy przyjdę do jej
klasy . Był to wesoły moment, ale czułam też trochę smutek, ponieważ zdałam sobie sprawę,
że Sheila już mnie nie potrzebuje.
Ostatniego dnia roku szkolnego zorganizowaliśmy piknik. Skontakotowałam się z
rodzicami dzieci i niektórzy z nich przyszli do parku, który znajdował się niedaleko szkoły,
aby nam pomóc. Z baru przynieśliśmy pakowane kanapki oraz lody z owocami i śmietaną,
rodzice zaś dodali ciasteczka i inne słodycze. Teren parku był bardzo rozległy i obejmował
mały ogród zoologiczny, a także staw, po którym pływały kaczki. Rosło w nim też mnóstwo
kwiatów. Dzieci, pilnowane przez rodziców, rozbiegły się na wszystkie strony.
Ojciec Sheili nie przyszedł; właściwie nie spodziewaliśmy się tego. Sheila natomiast
zjawiła się rano w biało-pomarańczowej plażowej sukience z trójkątną górą związaną z tyłu
szyi. Wydawała się zawstydzona tym, że ma na sobie tak skąpą sukienkę, i przez pierwsze pół
godziny nieustannie próbowała zakryć jakąś część swojego ciała. Anton zachwycał się jej
strojem i straszył ją, że go skradnie, gdy tylko nadarzy się okazja. Sheila zachichotała na myśl
o Anionie ubranym w jej sukienkę i zatańczyła wesoło dla nas na środku klasy, kiedy
czekaliśmy na pozostałe dzieci. Ojciec kupił jej tę sukienkę w sklepie z tanią odzieżą
poprzedniego dnia; była to pierwsza rzecz, jak,ą podarował Sheili, Sheila tryskała radością i
ani przez chwilę nie potrafiła ustać w miejscu. W drodze do parku kręciła piruety, a jej jasne
włosy wirowały, kiedy się obracała.
W parku wciąż podskakiwała wesoło. Anton, Whitney i ja przyglądaliśmy się jej, gdy
usiedliśmy na brzegu stawu po lunchu. Oddaliła się od nas jakieś trzydzieści, może
czterdzieści stóp w dół alei, która ciągnęła się wokół parku. Kołysała się zgrabnie w rytm
jakiejś muzyki, którą słyszała tylko ona. Spacerowicze na ścieżce schodzili jej z drogi,
uśmiechając się. Skok, obrót, kilka rytmicznych skłonów. Czułam się bardzo dziwnie,
patrząc, jak tańczy sama, a jej włosy połyskują w słońcu. Niepomna na obcych, na inne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]