[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezpieczeństwa. Mimo to nie pozostawało jej nic innego, jak poddać się jego
woli, gdyż z całej trójki tylko on jeden znał okolicę, tylko on potrafił radzić
sobie w tak dzikim otoczeniu i to on wreszcie reprezentował na tym pustkowiu
firmę odpowiedzialną za losy Lynn i Rory.
Zastanawiała się jeszcze przez moment, zanim podjęła ostateczną decyzję. Cóż,
podporządkuje się jego zamiarom, przynajmniej na razie.
- Jess - odezwała się po chwili.
- Co znowu?
- Ten mężczyzna na krzyżu... - zaczęła, wstrząsając się na samo wspomnienie
upiornego widoku. - Jak sądzisz, co to oznacza?
- %7łe na tym padole nie brakuje prawdziwych szaleńców.
Posłała mu karcące spojrzenie, którego, rzecz jasna, i tak nie mógł dojrzeć w
ciemności.
- To chyba był rytualny mord, nie uważasz?
- Nie wiem. Słuchaj, idz spać, dobrze?
- Nie mogę spać. Wciąż mam przed oczyma tego mężczyznę i tę kobietę. No i
chłopca.
- A ja, owszem, mogę.
- Bzdura, przecież miałeś koszmary.
- Lepszy taki sen niż żaden.
Lynn, choć umilkła pokonana, nie wróciła do swojego śpiwora. Odespawszy
najcięższe zmęczenie, broniła się przed dalszym odpoczynkiem. Ilekroć bowiem
zmrużyła powieki, obrazy krwawej zbrodni w górniczej osadzie napływały jej
natrętnie do oczu, przejmując ją drżeniem - przecież ona i Rory mogły znalezć
się na miejscu tamtych ofiar.
Z całej mocy usiłowała pohamować szalejącą wyobraznię. Zwiadomość, że cała ich
trójka - Jess, Rory i ona - w każdej chwili może podzielić los tamtych
nieszczęśników, wiodła prosto do ataku histerii.
Tymczasem teraz właśnie należało zachować zimną krew. Zwykłe zdenerwowanie
potrafi zniweczyć zdolność twórczego myślenia, cóż dopiero mówić o zgubnych
skutkach paraliżującego strachu. Na rozsądek Jessa nie ma co liczyć. Owszem,
krzepy za pewne mu wystarczy, by dojść do celu, ale rozumu to mu opatrzność
poskąpiła.
Papieros uspokoiłby jej nerwy, ale, niestety, mogła o nim tylko pomarzyć.
Uciekła się więc do drugiej równie skutecznej metody wewnętrznego wyciszenia:
usiadłszy po turecku z zamkniętymi oczami, oparła dłonie na kolanach i zaczęła
mamrotać przeciągle:
- Om, om...
- Co tym razem, u licha? - zirytował się Jess.
Lynn uniosła jedną powiekę.
- Medytuję
- Rany boskie.
Otworzyła drugie oko.
- Masz coś przeciwko temu?
W odpowiedzi zanucił cichutko na melodię znanego szlagieru:
- Pomyleni są wśród nas...
- Sugerujesz, że z powodu medytacji należy mnie uznać za pomyloną?
- Nie tylko dlatego.
Lynn zawrzała gniewem.
- Tak? Jeśli o mnie chodzi, uważam, że lepiej oddawać się medytacjom niż trawić
życie na nędznej fanfaronadzie, paradując w skórzanych butach i wytartym,
kowbojskim kapeluszu jako kiepska imitacja Małego Joe Cartwrighta. Pseudokowboj,
ot co! - prychnęla pogardliwie, rewanżując się za jego aktorski występ cytatem z
popularnej ongiś piosenki Glena Campbella.
- Czy dobrze rozumiem, że próbujesz właśnie podważyć wiarygodność informacji
podanych w naszej ulotce reklamowej?
- Owszem, dobrze rozumiesz.
- No cóż, ja przynajmniej nie stosuję sztuczek z optycznie powiększającymi
wdzięki stanikami.
- Co takiego? - Lynn aż zachłysnęła się z oburzenia. - Masz czelność sugerować,
że uciekam się do takich metod?
- Ja nic me sugeruję; mówię, co widziałem. A tak przy okazji, gratuluję efektu.
Rzeczywiście, górne partie wyglądają dzięki temu imponująco.
- Niczego nie udaję - mam wszystkiego tyle, ile należy.
- Naprawdę? - Rozbawienie w głosie Jessa podziałało na nią jak kubeł zimnej
wody. Lynn zorientowała się wreszcie, że rozmowa przybiera niepożądany obrót.
- Och, lepiej bądz już cicho i idz spać - ucięła oschle.
- Z rozkoszą. - Jess posłusznie odwrócił się na bok.
Zamknąwszy oczy, Lynn na próżno próbowała wrócić do medytacji, bezgłośnej tym
razem.
Po głowie tłukły jej się natrętne słowa zabawnej trawestacji:  Pomyleni są wśród
nas... , nie sprzyjając skupieniu.
W końcu dała za wygraną: tej nocy i w tych okolicznościach nic nie mogło
rozproszyć dręczącego ją niepokoju. Otworzyła oczy, wpatrując się bez celu w
otaczające ją ciemności.
No proszę, siedzi oto sama i przestraszona w zimnym i budzącym grozę otoczeniu;
nie ma nawet do kogo ust otworzyć, gdyż towarzysze niedoli pogrążeni są w
głębokim śnie.
Czy aby na pewno?
- Jess? - szepnęła nieśmiało.
- Jeszcze tu tkwisz? - usłyszała ku swej radości w odpowiedzi.
- Czy wciąż krwawisz? Powiedz.
- Ja śpię - odparł z naciskiem na ostatnie słowo, a po chwili milczenia dodał
nieco przyjazniej: - Bandaż jest suchy.
- Och, jak dobrze. Bez ciebie nie miałybyśmy szans na wydostanie się stąd. Nie
mam przecież pojęcia, w którą stronę iść dalej.
- Co nie przeszkodziłoby ci bez drgnienia powieki mnie porzucić, gdy zostałem
postrzelony - zauważył z przekąsem.
- Ach nie, oczywiście, że nie. Ale wez pod uwagę, że przede wszystkim odpowiadam
za Rory.
- No tak, miłość macierzyńska ponad wszystkim - podsumował, a uniósłszy się na
łokciu, dodał: - Ty kochasz ją, a ona ciebie. Co więc sprawia, że ciągle
skaczecie sobie do oczu?
Lynn wzruszyła tylko ramionami, lecz rozumiejąc, że w ciemności nie mógł dojrzeć
jej gestu, wyjaśniła:
- Jest nastolatką i tyle.
- Cóż z tego?
- Nie masz dzieci, prawda? - W tym bardziej stwierdzeniu niż pytaniu zabrzmiała
nuta znużonej wyższości doświadczonej matki nad bezdzietnym mężczyzną.
- Prawdę mówiąc, mam. Dwie córki: dziesięcio- i ośmioletnią
- Niemożliwe.
- Co w tym dziwnego? Stuknęło mi już trzydzieści pięć latek. Większość mężczyzn
w tym wieku zdążyła doczekać się dzieci.
- Masz trzydzieści pięć lat?
-Tak.
- Nie wyglądasz na tyle. Ani nie zachowujesz się dość poważnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl