[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jeśli zostaniesz, będziesz oddana sir Robertowi. Tutaj nic dla ciebie nie mogę
uczynić.
Zamknęła oczy, jakby opuszczeniem powiek chciała odgrodzić się od tej prawdy.
Nagle spojrzała z rozjaśnioną twarzą.
- Jedz ze mną. Proszę, Agravarze. Możemy pojechać razem.
- Wiesz, że nie mogę. Przyrzekłem sobie stać się przeciwieństwem ojca, stawiać honor
ponad wszystko. Wyjazd z tobą byłby odstępstwem. Proszę, spróbuj mnie zrozumieć. - Z
miłością spojrzał jej w oczy. - Chyba nie chcesz, żebym stał się nikim?
- Masz rację - odparła i spuściła wzrok. Jej gęste, długie rzęsy wydawały się prawie
czarne na tle bladej twarzy. - Nie mam prawa prosić cię o to.
- Masz pełne prawo prosić o wszystko. Och, Rosamund, gdybym mógł, spełniłbym
każdą twoją, nawet najbardziej fantastyczną prośbę.
- Nie chcę, żebyś stał się inny. - Azy potoczyły się po jej policzkach. Zachwiała się,
przytłoczona brzemieniem niewesołych myśli.
Chwycił ją i przycisnął do serca Tylko cudem nie zmiażdżył jej w tym geście
pożegnania.
- Jedz. Jeśli nadciągnie Lucien, będzie to koniec twoich marzeń.
Wybuchnęła płaczem, co ją uczyniło już całkiem bezwolną. Wziął ją zatem za rękę i
podprowadził do konia, którym przyjechał Davey. Nadstawił dłoń, ona zaś stanęła na niej
bosą stopą Po chwili siedziała już za swym przyjacielem i sługą.
Ale przecież nie mógł jej puścić bosej. Rozejrzał się i znalazł jeden bucik.
- Nie mogę znalezć drugiego - rzekł z tak głębokim żalem, jakby chodziło
przynajmniej o brylantowy wisior.
- Nie szkodzi. Musimy już jechać - rzeki Davey niecierpliwie.
Agravar spiorunował go spojrzeniem.
- Dbaj o nią. Nie zawahaj się poświęcić dla niej życia, jeśli zajdzie taka konieczność.
- Będę się nią opiekował - odparł zimno Davey. Chciał zawrócić koniem, lecz Agravar
chwycił za wodze.
- Pamiętaj, jeśli coś się jej stanie, znajdę cię, choćbyś się zaszył w mysiej dziurze, a z
twojej skóry każę sobie szyć płaszcz podróżny.
Grdyka Daveya powędrowała ku górze, po czym spadła, jakby urwana ze sznurka.
Młodzian zawrócił i uderzeniami pięt zmusił konia do galopu. Po chwili przepadł wśród
drzew.
Agravar postąpił krok do przodu z wyciągniętą ręką, jakby w ostatniej chwili zmienił
decyzję. Ale było już za pózno na powiadomienie o tym kogokolwiek.
Poczuł straszny głód. Zjadł wszystko, co pozostawiła Rosamund.
Czekał. Jeżeli Davey mówił prawdę, co, znając go, nie było takie pewne, Lucien
powinien zjawić się lada chwila.
Młodzian tym razem nie kłamał. Z lasu dobiegły nawoływania oraz rżenie koni.
Agravar odchylił do tyłu głowę i wydał odgłos przypominający wycie wilka. Był to jego
okrzyk wojenny, dobrze znany Lucienowi. O ile jednak zazwyczaj brzmiała w nim mściwość
i zapał bojowy, o tyle dzisiaj przypominał bardziej skargę żałobnika.
Niebawem z lasu wynurzyła się grupa zbrojnych z Lucienem i Robertem na czele.
Skrzypienie uprzęży, chrzęst kolczug, podzwanianie broni, wszystkie te dzwięki były słodką
melodią dla uszu Agravara.
Wstał i wyszedł na spotkanie przyjaciela.
Lucien zeskoczył z konia.
- Agravar, więc ty żyjesz! - zakrzyknął z nie skrywaną radością, klepiąc towarzysza po
ramieniu.
- Jak czuje się Alayna?
- Bardzo dobrze. Można by rzec, wyśmienicie. - Jeszcze szerzej rozciągnął usta w
uśmiechu. - I mamy kolejnego syna.
Agravar uświadomił sobie, że mija mu owo straszne napięcie, którego doświadczał od
odjazdu Rosamund. Widocznie gdzieś w głębi duszy martwił się o stan żony przyjaciela, dla
której ostatnie tygodnie ciąży były bardzo trudnym okresem.
- Moje najlepsze życzenia, przyjacielu. Tamte niepokoje masz już za sobą. Teraz jesteś
szczęśliwym ojcem trójki dzieci. Dzielę waszą radość.
Lucien bacznie przyglądał się Agravarowi.
- Ja również się cieszę, że jesteś cały i zdrowy. Obawiałem się... Zresztą nieważne.
Mam cię przed sobą więc tamto nie ma już żadnego znaczenia. A Rosamund? Natrafiłeś na jej
ślad?
- Nie. Wpadłem w ręce bandytów. Zabrali mi konia i porzucili na pewną śmierć.
- Odnalezliśmy twojego konia. Jest teraz w stajni przy pełnym żłobie.
Agravar kiwnął tylko głową. Lucien wszak oczekiwał czegoś więcej, jakichś oznak
radości, jako że rumak był niesłychanie cenny.
- Biłeś się? Co w ogóle się stało? Widzę porwany kubrak i ranę na twym boku.
- No cóż, nie udał mi się unik. Zdarza się.
- Rana była przypalana. Agravar wzruszył ramionami.
- Wielokroć było się rannym, więc człek już wie, co robić w takich przypadkach.
Lucien kiwnął głową, cokolwiek zbity z tropu, gdyż zaczynał już mieć pewne
podejrzenia.
- Zadbałeś o siebie należycie. A ja martwiłem się o ciebie, stary przyjacielu. Kiedy nie
wróciłeś w wyznaczonym czasie, różne niewesołe myśli przychodziły mi do głowy.
Agravar pominął milczeniem tę uwagę. Czuł się paskudnie. Każde kłamstwo paliło go
niczym przyłożone do ciała żegadło.
- Witam cię, panie - rzekł, przenosząc wzrok na lorda Roberta. - %7łałuję, że nie udało
mi się odnalezć twej narzeczonej.
- Byłeś pełen jak najlepszych chęci, kapitanie - odparł lord Robert. - Możemy mieć
tylko nadzieję, że nic się jej nie stało i że wróci do nas w odpowiednim czasie. Ufność, że
odzyskamy ją, może nie mieć żadnych podstaw, ale nie wolno nam upadać na duchu. Ty,
panie, wszak odnalazłeś się i twoi przyjaciele, do których mam zaszczyt się zaliczać, radują
się z całego serca.
- Dziękuję za te miłe słowa - odparł Agravar, po czym zwrócił się do Luciena: -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]