[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sawiskach, w kraciastych kaloszach, które nabierały wody;
podejrzewała, że matka kupiła je na wyprzedaży. Wiedziała,
że w szarawym mokradle roi się od czerwonych skorupia-
ków. Ktoś, kto jej zle życzy, przeniósł morskie żyjątka do tego
obrzydliwego bagna, aby pożarły ją, zanim nadejdzie świt.
Wielkie niebezpieczeństwo kryło się w tym bezgłośnym
120
śnie, w którym Claire wystąpiła jako postnuklearna heroina
w poszukiwaniu ocalałych istot ludzkich. Obudził ją ostry,
natarczywy dzwonek.
12.
KTOZ NIEWYCHOWANY, pomyślała z rzadką u niej wście-
kłością, odrzucając kołdrę.
- Kto tam? - spytała raczej nieprzyjemnym tonem.
- Lucie - odpowiedział głosik tuż znad podłogi.
Claire przypomniała sobie o swoim zobowiązaniu i otwo-
rzyła, trochę zawstydzona, wyczerpana i już zawczasu zmę-
czona. Lucie przyszła z matką, kobietą o czterdziestoletniej
twarzy przeciÄ™tej faÅ‚szywym uÅ›miechem attachée prasowego,
którą chciałoby się uderzyć. W dziwny sposób trzymała rękę
córce na głowie, jakby chciała ją spłaszczyć.
- Witaj, moja ślicznotko! - powiedziała Claire do swojej
małej przyjaciółki. - Wejdz, zaraz przyjdę.
Lucie zniknęła w czeluściach mieszkania, bez pożegnania
z matkÄ….
- O której ją odbierzesz?
- Dokładnie nie wiem.
- Wolałabym, żebyś wiedziała. Mam zebranie przed po-
Å‚udniem.
Louise wyglądała przez okno na klatce schodowej, przy-
gryzając wargę, na pewno sztucznie wydętą.
122
- No to już idz! - rzuciła Claire, zamykając jej drzwi
przed nosem.
Poczekała, aż Louise jakoś zareaguje, może zadzwoni. Po
chwili usłyszała, jak powoli schodzi po schodach w pełni
świadoma, że ma na sobie buty na wysokich obcasach, bar-
dzo wysokich.
Claire była głodna, więc poprosiła Lucie, by poszła z nią
do kuchni. Naprawdę nie pasowała jej teraz opieka nad małą
sąsiadką. Takiego gościa nie można potraktować byle jak.
Nie przywykła wpychać dzieci w szczeliny, które pozostają,
gdy dorośli zabierają dla siebie najlepszy czas i miejsce dnia.
Miała zebranie z Legrandem, nie mogła na nie nie pójść. I
wszystkie te kłopoty, których nie można lekceważyć: obec-
ność Rossettiego, nieobecność Ishidy, ta dziwna grozba
dzwięcząca jej w uszach, obsesyjna jak uszne szumy, jak coś
bezkształtnego. Wykluczała wszelką paranoję, trzeba będzie
poczekać do jutra i poprosić Ishidę o wyjaśnienia. Musi się
też zastanowić, jak zmylić czujność Rossettiego, tę jego inwi-
gilację, tak zwyczajną w powieściach kryminalnych, a nie na
miejscu w prawdziwym życiu.
- Gdybyś musiała zgubić kogoś na ulicy, jak byś się do
tego zabrała? - spytała dziewczynkę, grzecznie siedzącą
przed kubkiem kakao i maślaną bułeczką, z serwetką zawią-
zanÄ… na szyi.
Lucie intensywnie wpatrywała się w Claire, potem prze-
niosła wzrok na tłuste oka na powierzchni fioletowawego
płynu. Podniosła głowę.
- To ktoś dorosły czy dziecko?
- Dorosły.
Lucie miała zawiedzioną minę. Znała zapewne sposób na
zgubienie dzieci, jeśli nie idą z dorosłymi.
123
- Myślę, że wstałabym bardzo wcześnie, kiedy on jesz-
cze śpi, i wsiadłabym do pociągu do Brukseli. Tam poszła-
bym do bardzo drogiego hotelu, bo ten człowiek jest biedny i
nie może do tego hotelu wejść. No i czekałabym.
Claire powstrzymała śmiech. Dlaczego do Brukseli? - po-
myślała.
- Problem w tym, że muszę być w Paryżu.
- Aha! To ty musisz kogoś zgubić?
Lekki niepokój pojawił się w spojrzeniu dziewczynki, któ-
ra nagle zdała sobie sprawę, że jej plany spełzną na niczym.
- I tak, i nie. Chcę napisać pewną historię i utknęłam w
martwym punkcie. Aamię sobie głowę, żeby wymyślić, w jaki
sposób mój bohater mógłby zgubić złego człowieka, który go
śledzi.
- Złego? - spytała Lucie, nieświadomie zaprzeczając ru-
chem głowy.
- Tak. To trochę zły człowiek, nie za bardzo, jeśli tak
wolisz.
- Jaki on jest?
- Dość wysoki, blondyn, nosi kraciaste koszule.
- To ten nowy pan, który mieszka na trzecim piętrze! -
oznajmiła triumfalnie dziewczynka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]