[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogarnęła go rozterka. Plan Jastihoreno był szalony. Wyprowadzić Itiego z pałacu
mimo straży wydało mu się niepodobieństwem. Wszystkie spekulacje książę oparł
na zaufaniu w swą pozycję na dworze, gdzie nikt nie mógł podejrzewać go o
zdradę. A jeżeli się nie uda... ?
Pogrążył się w ponurych myślach, zapominając o upływającym czasie. Nagle
zelektryzował go jakiś hałas. Zza murów dobiegł gwar zmieszanych głosów, zamek
rozjarzył się światłami pochodni. Czyżby wszystko się wydało? Teraz należało
prosić Mau, by obu straceńcom udała się ucieczka.
Z bramy wypadł samotny jezdziec. Samotny! Na grzbiecie irmana poza
znajomą sylwetką księcia nie było nikogo. Vortar zaklął i spiął wierzchowca do
galopu. Wyskoczył naprzeciw pędzącej postaci.
Zawracaj! Jastihoreno minął go w szalonym pędzie, kierując się w stronę
miasta.
Przemknęli przez puste uliczki. Dopiero gdy ogarnął ich step, zatrzymali
rozhukane wierzchowce.
Co się stało? wydyszał Vortar, zsuwając się z siodła na ziemię.
Iti... uciekł! Książę ciężko usiadł obok niego. Co?!
Byłem już w więzieniu, gdy ktoś wszczął alarm. Zanim zorientowali się, że
jestem intruzem, zdołałem się czegoś dowiedzieć. Znalezli trzy trupy strażników i
ciało jakiegoś tajemniczego zbira w celi Itijastiego. Jego samego ani śladu! Potem
ktoś powziął podejrzenie, że mam z tym coś wspólnego. Chcieli mnie aresztować,
zabiłem więc paru i udało mi się uciec. To wszystko.
Po coś to zrobił? Przecież nic nie mogli ci udowodnić?
Ciekawe, jak ty byś się zachował na moim miejscu? Akurat miałem czas na
zastanawianie się nad swymi czynami! Nie jestem z żelaza, nerwy nie
wytrzymały...
Vortar spojrzał na niego i pomyślał, że to książątko jest rzeczywiście jeszcze
bardzo młode.
No cóż, nie ma rady powiedział. Do Kvit wrócić nie możemy, musimy
stąd zniknąć. Ciekawe, jak się to udało Itiemu? I gdzie go teraz szukać.
Zastanówmy się, co byśmy zrobili na jego miejscu. Teraz we wszystkich
krajach podniesie się wrzawa. Jedynym wyjściem dla niego jest przeprawa przez
pustynię. Powinien schronić się w górach i przeczekać kilka seves.
Przecież nikt ze śmiertelnych nie zdołał przebyć Gór Smoczych!
Nie musi iść daleko w góry, wystarczy, że przycupnie gdzieś na ich skraju. A
Góry Smocze są do przebycia. Eneikowie kiedyś je przeszli...
Podobno pod nimi ciągnie się labirynt jaskiń. Tamtędy eneikowie opuścili
Przedgórze. Dziś te jaskinie zamieszkują xinxy i dlatego są niedostępne.
Będziemy więc szukać Itiego w tamtych stronach. My też nie możemy tu
zostać. Ja spaliłem za sobą mosty, ty zaś, jako były towarzysz uciekiniera, będziesz
pierwszym podejrzanym o udzielenie mu pomocy. Doczekamy tu świtu, a potem
ruszymy gościńcem w stronę pustyni. Jest bardzo prawdopodobne, że uda nam się
dogonić Itiego, zanim opuści Berlan. Chyba że zdobędzie wierzchowca.
Zeszli z traktu w step i rozsiodłali zwierzęta. Zostało już niewiele czasu na sen.
*
Gościniec został dawno w tyle, przed nimi rozciągała się skalista pustynia Obe.
Jechali paleni ostrym słońcem, z gardłami wysuszonymi na popiół, a ich krokami
kierowała nadzieja. Poprzedniego dnia natrafili bowiem na ślady samotnego
irmana, wiodące wprost w rozżarzony piec, jakim w tym okresie stawała się Obe.
%7ładen val nie odważyłby się zapuszczać w te strony samotnie.
Obrzeża pustyni, królestwo dzikich hangów, nie były stosownym miejscem do
odbywania wycieczek. Jedynymi rozumnymi istotami, jakie można było tu spotkać,
to wyjęci spod prawa banici i drobne bandy rzezimieszków, którym grunt zaczął
palić się pod nogami w bardziej cywilizowanych stronach.
Zlady wiodły na północ, kierując się ku zamglonym szczytom. W południe
trafili na miejsce obozowiska. Tu czekała ich niespodzianka.
Książę! schylony Vortar uważnie oglądał coś na piasku.
Co znalazłeś? Jastihoreno podszedł bliżej.
Spójrz na to Sorv wskazał odciśnięty ślad. Czy wiesz, co to jest?
Wygląda na... stopę dziecka! zdziwiony lornińczyk przyjrzał się uważniej
wskazanemu miejscu. Bosego dziecka...
To nie dziecko, książę, to eneika! A to wyciągnął zza pazuchy zakrwawiony
zwój znalazłem w tamtym rumowisku.
Val i eneika, w dodatku jeden z nich ranny... Jastihoreno zamyślił się. Czy
coś z tego można wywnioskować?
Znam tylko jednego eneikę, który podróżowałby wspólnie z valem i tylko
jednego vala, który zapuściłby się w te strony razem z eneiką!
Nie rozumiem... Jastihoreno spojrzał pytająco na swego towarzysza.
Kiedyś w Gerab Iti uratował życie takiemu jednemu karzełkowi. To-sar się
nazywał. Przyjechaliśmy razem do Kvit, potem gdzieś nam zniknął. Myśleliśmy, że
odłączył się na dobre. Teraz widzę, że widocznie Iti go odszukał. Ten mały czuje
się zobowiązany wobec Isera i pewnie mu pomaga.
To chwalebne z jego strony, lecz cóż takie stworzenie może zdziałać?
To niezwykły eneika. On jest Zabójcą Smoków! Pokazywał nam trofeum,
które podobno zdobył na zabitym xinksie. Taki kawał nadgniłej skóry, pokrytej
łuskami.
Ucho... Więc to prawda, że ci Zabójcy potrafią zwyciężać smoki... Myślałem
dotąd, że to tylko banda straceńców, budująca o sobie mit.
Nie wiem, jak jest w rzeczywistości, lecz To-sar pokazał już raz, co potrafi.
Na postoju napadła nas zgraja zbójców. Przegnaliśmy ich, ale ukradli nam cały
dobytek. Wyobraz sobie, książę, że to chuchro poszło samopas za nimi i nie dość,
że odbiło nasze bagaże, to jeszcze przytargało ze sobą urżnięte głowy zbirów! A
nosi jedynie taki dziwny krzywy nóż.
O tych nożach też coś niecoś słyszałem. Jeśli jest tak, jak mówisz, musimy się
pośpieszyć. Nie wyprzedzają nas zbyt wiele, dobrze byłoby dogonić ich przed
górami, bo potem ślad się urwie.
Jastihoreno wskoczył na irmana. Vortar poszedł w jego ślady, przywiązując
wodze kiseta Itiego do swego siodła. Popędzili wierzchowce i wkrótce skrył ich
tuman kurzu.
*
Od dłuższego czasu wiedzieli o pościgu. To-sar parokrotnie wypatrzył na
horyzoncie krążące wolno pustynne ptaki znak, że ktoś podąża ich śladem. Skały,
które napotkali, idealnie nadawały się do ich celów. Postanowili bowiem
przepuścić pogoń i, jeżeli nie będzie zbyt liczna, spróbować się z nią rozprawić.
Jeśliby prześladowców było wielu, mieli zamiar pozwolić im przejechać, a
następnie zmienić trasę ucieczki. Leżeli więc ukryci po obu stronach wąwozu,
czekając na ścigających.
Nie minęło wiele czasu, gdy w pobliżu rozległ się stukot kopyt irmanów. Iti
usłyszał sygnał To-sara. Zdumiał się, że grupa, która ciągnie za nimi, jest aż tak
nieliczna. Wkrótce ich zobaczył: dwaj jezdzcy, wiodący za sobą kiseta. Podniósł
kuszę. Strzała była szybsza niż myśl, irman pierwszego jezdzca zarył nosem w
piach, gdy do świadomości strzelca dotarło, że przecież zna te sylwetki. I ten
kiset... Wyskoczył z ukrycia. Napadnięci przyjęli postawę bojową. Iser zobaczył
wyłaniającego się zza skały eneikę. Z jego zachowania wywnioskował, że on
również rozpoznał prześladowców.
Czyżby Vortar miał zamiar walczyć z przyjacielem? krzyknął wesoło.
Iti! zabijaka ruszył ku niemu z rozłożonymi ramionami. Zwarli się w
serdecznym uścisku.
Uff! sapnął po chwili Vortar, uwalniając się z objęć. Gonimy was od
samego Kvit, a niewiele brakowało, byśmy pozabijali się nawzajem.
Skąd się tu wziąłeś? W dodatku w towarzystwie szlachetnie urodzonego
Jastihoreno. Iti spojrzał w stronę stojącego na uboczu księcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]