[ Pobierz całość w formacie PDF ]
władczymi, ostrymi słowy, prosił tylko, by się nie niepokoili, bo pójdzie z nimi
bez oporu.
Podczas gdy inni wysłannicy przetrząsali dom Gissura, lensman nie spusz-
czał z więznia czujnych oczu. Gissur nie był już młody, ale trudno powiedzieć,
ile liczył sobie lat, chyba mniej, niż myśleli; miał szpakowate, niegdyś pewnie
jasnobrązowe proste włosy, jasne oczy, długi nos i wysunięty do przodu podbró-
dek. Poruszał się ciężko, jakimś posuwistym, kołyszącym się krokiem, i mówił
półgłosem. Naprawdę nie wyglądał tak, jak lensman się spodziewał.
Ale właściwie to czego się spodziewał? %7łe spotka wilkołaka?
Helga i jej syn mieszkali w Hjaltadalur, niedaleko od siedziby biskupstwa
i Szkoły Aacińskiej w Holar. Tak więc pojmanie wszystkich trojga nie przyspo-
rzyło lensmanowi i jego pomocnikom kłopotów.
Jak już wspomniano, Helga swoim wyglądem raczej nie zwracała uwagi.
Ciemna, postawna kobieta o łagodnym i przyjaznym uśmiechu. Przyjęła ich spo-
kojnie, martwiła się jedynie tym, że również syn ma być aresztowany.
Kiedy go zobaczyli, pojęli natychmiast, skąd się wzięło to jego imię, Móri
Brunatny. Włosy miał ciemnobrązowe, gęste i niesforne, mocno poskręcanymi
lokami opadały mu na ramiona i na czoło tak, że prawie nie było widać rów-
nież brązowych, niemal czarnych oczu. %7łycie na otwartym powietrzu nadało jego
skórze brązowy odcień, a ubrany był w brązową długą koszulę mocno ściągniętą
w pasie rzemieniem. Rzecz jasna i spodnie, i buty z miękkiej skóry również były
brÄ…zowe.
Na moment wysłannicy lensmana pojęli też drugie znaczenie jego imienia.
Móri, upiór, który powraca? Nie, cóż za głupstwa! Przecież to trzynastoletnie
dziecko! Tak, ale dziecko nieśmiertelnego czarnoksiężnika, czyż nie? Nie, nie,
żadnych takich myśli!
Mimo wszystko ludzie lensmana widzieli, że będzie to w przyszłości bardzo
przystojny mężczyzna. Miał przy tym coś dzikiego w spojrzeniu, ruchy gwałtow-
46
ne, niemal niecierpliwe. Przybycie obcych podnieciło go, widać to było wyraznie.
Nie przejmowali się jednak chłopakiem. To oskarżeni dorośli mogli wiedzieć co
nieco o magii i czarach.
Co to jest? zapytał lensman, posuwając Gissurowi pod nos kawałek
drewna. Znalezliśmy to w twoim domu.
Gissur spojrzał na drewno obojętnie.
E, to głupstwo. Siadywałem w zimowe wieczory przed kominkiem i tak
sobie dłubałem. Dla wprawy, bo miałem zamiar rzezbić w kamieniu.
Kłamstwo! syknął lensman. To są magiczne runy! Myślisz, że ja się
na tym nie znam?
Naprawdę? zapytał Gissur ze złośliwym uśmieszkiem.
Lensman patrzył na niego zakłopotany. Oczywiście pojęcia nie miał, co mo-
głyby oznaczać te tajemnicze znaki.
Tak naprawdę była to jedynie biała magia, mająca służyć powodzeniu w po-
łowach ryb, ale tego Gissur nie powiedział. Bawił się niewiedzą lensmana i po-
zwalał mu wierzyć, że to czarna magia, która może sprowadzić śmierć i wieczne
potępienie.
A ty, Helgo zwrócił się urzędnik do kobiety. Gdzie ukryłaś księgi
odziedziczone po Thuridur, siostrze twego ojca?
Niczegoście nie znalezli? zapytała Helga równie obojętnie jak przedtem
Gissur. Powinniście wiedzieć, że księgi mojego ojca i dziadka zostały spalone
w roku tysiąc sześćset pięćdziesiątym szóstym.
Mamy powody przypuszczać, że już wtedy znajdowały się one w posiada-
niu twojej ciotki.
Ach, tak? W takim razie wiecie więcej niż ja sama.
Wiemy też, że odziedziczyłaś po niej to i owo.
Jakoś się bardzo nie wzbogaciłam.
47
Możliwe, ale zależy, jak na to patrzeć. W każdym razie utraciłaś duszę,
oddałaś ją Złemu. A teraz my spalimy budynki.
Najpierw chyba będziecie musieli nas osądzić. Byłaby prawdziwa szkoda,
gdybyście bez wyroku spalili taki piękny dom jak Gissura, a moją chałupę z torfu
będzie wam chyba bardzo trudno puścić z dymem.
Lensman mruknął coś ze złością pod nosem i dał znak, żeby przestała. Nie
należy rozmawiać o takich sprawach jak palenie domów.
Wiatr tÅ‚ukÅ‚ brzegi rzeki Hörga, kiedy siedmioro podróżnych rozglÄ…daÅ‚o siÄ™ za
miejscem na nocleg. Deszczowe chmury wisiały nad ziemią jak grube postrzępio-
ne firany. Ludzie drżeli. Musieli jak najszybciej znalezć się pod dachem, już nie
byli w stanie jechać dalej, ale za nic nie chcieli nocować akurat tutaj.
Sylwetka kościoła w Myrka rysowała się ponuro na tle nieba.
Przeprawili się przez Hjaltadalsheidni przy tej przeklętej szarudze i właściwie
znajdowali siÄ™ znowu na zamieszkanych terenach. W pierwszej chwili ulga na
widok zabudowań była wielka, lecz kiedy Gissur Bjarnasson powiedział cierpko:
Myrka! jakie to dziwne uczucie znowu się tu znalezć , ich ożywienie zgasło.
Konie jednak nie mogły już dłużej iść, ciemności miały zapaść lada chwila, nie
mieli wyboru.
Ominęli zagrodę Myrka tuż koło kościoła, lecz sąsiednie domostwo Saurba
przyjmowało od czasu do czasu wędrowców na nocleg. Thufnavallanes, inna za-
groda w tej okolicy, było zbyt oddalone. Poza rym również i ono było wymieniane
w starej historii o duchach.
Musieli pomóc Gissurowi i Heldze zsiąść z koni, oboje bowiem mieli łańcuchy
na rękach i na szyjach. Chłopaka nie zakuto, więc radził sobie sam.
W końcu wszyscy mogli odpocząć w niskim budynku z torfu, którego im
w Saurba użyczono na nocleg. Musieli pogodzić się z tym, że wszyscy będą dzie-
lić jedno pomieszczenie, innej rady nie było.
Czterej ludzie lensmana już prawie zasypiali, kiedy posłyszeli, że więzniowie
zaczynają ze sobą rozmawiać.
W pierwszej chwili lensman chciał wrzasnąć, że mają być cicho, potem jednak
rozmowa wzbudziła jego zainteresowanie.
Helga rzekła cicho do Gissura:
Ty myślisz, że to wszystko o diakonie z Myrka to prawda?
Pewnie, że prawda odparł stary czarownik. Byłem wtedy jeszcze
młodym człowiekiem, ale pamiętam wszystko, jakby się to działo wczoraj.
Może byś mi opowiedział? Słyszałam tylko jakieś nieskładne kawałki, a i
to pewnie przeważnie zmyślone.
Gissur westchnÄ…Å‚.
48
To nie jest specjalnie radosna historia. Ale, z drugiej strony, to chyba naj-
piękniejsza islandzka opowieść o duchach i o miłości. . . W kościele w Myrka, tu
niedaleko, był sobie kiedyś młody diakon, czyli uczeń i pomocnik księdza. . .
Jak on miał na imię? zapytał Móri, który leżał na brzuchu, wsparty na
Å‚okciach.
Nie pamiętam. I chyba jego imię nie było nigdy wymieniane. Kochał pewną
dziewczynę imieniem Gudrun, która mieszkała w Bagisa, po tamtej stronie rzek
Hörga i Öxna, które pÅ‚ynÄ… równolegle i dość blisko siebie. Jutro rano bÄ™dziemy
mijać Bagisa. Gudrun była tam służącą u proboszcza.
Najmłodszy z wysłanników pragnął mieć tyle odwagi, by nie bacząc na nic
zakryć uszy rękami. Odnosił wrażenie, że w pomieszczeniu pachnie ziemią, i rze-
czywiście tak było. Ale jemu przychodziła na myśl ziemia cmentarna, jak z roz-
kopanego grobu.
Diakon miał siwego konia o długiej grzywie ciągnął dalej Gissur.
Nazywał go Faxi. Pewnego dnia, jakiś czas przed Bożym Narodzeniem, wypra-
wił się na nim do Bagisa, by zaprosić Gudrun na świąteczne przyjęcie w Myrka.
Obiecał, że w Wigilię wieczorem przyjedzie i ją zabierze.
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem rozszalały się śnieżyce, a rzeki pokryły
się lodem, wkrótce jednak nadeszła odwilż. Podczas gdy diakon przebywał u Gu-
drun w Bagisa, lody na rzekach ruszyły i trudno się było przedostać na drugą
stronę. Wiecie, jak to jest, wysoka woda i kra. Diakon nie zdawał sobie sprawy,
że zaszÅ‚y takie zmiany. Przez rzekÄ™ Öxna przeszedÅ‚ jeszcze po moÅ›cie z lodu, na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]