[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabite.
Porucznik Mech przyklęknął przy nim. Bezradnie usiłował uwolnić jego twarz spod sypkiej
gliny.
- Pomóżcie! - zawołał. Wspólnymi siłami ostrożnie obrócili go na plecy. Z tyłu głowa również
oblepiona ciasno czarną i mokrą ziemią.
- Rozbili go z tyłu, biedniaka... - Ciuriuk stęknął litościwie. Słowo to uważał za synonim
biedaka .
- Tu było trzech takich, co dali się nadzielić... - mruknął szofer i szybko obejrzał się w stronę
milczącej ciemności.
Gdy zabitego z powrotem ułożono oczyszczoną już nieco z ziemi twarzą ku milczącemu,
gwiezdnemu niebu, Ciuriuk przyjrzał mu się uważnie.
- To ten, co był u nas... Co to legitymację w bucie przyniósł. - Spojrzał na jego nogi, jakby
spodziewał się tam glejtu uwierzytelniającego sens jego śmierci. Czarne, bose stopy. Wielkie
palce, jakby unieruchomione zdziwieniem na widok odsłoniętego przed nimi Ogromnego
świata.
- To ten - potwierdził Ciuriuk. Porucznik zdejmował kartkę z piersi zabitego.
52
- ,,Akcja Katolicka ... - mruknął nie wiedzieć czemu.
W połowie drogi do najbliższych chałup, gdzie ciemniał ich willys, coś oderwało się
chyłkiem od płotu dało nura w ciemność. Rozdarł powietrze krzyk szofera: Stać, bo
strzelam! , załomotały kroki ruszającego biegiem Ciuriuka.
Coś szamotało się u wiklinowego płotu pierwszej zagrody łamiąc z trzaskiem pręty. Ciuriuk
wracał ciągnąc to coś za sobą. Ten sztywny tobołek ciemności był dwunastoletnim może
chłopakiem. Z miejsca gdzie czarne ręce zasłaniają niewidoczną twarz, siąpią jakieś
zasmarkane, zapłakane półsłowa.
- Mówi, że ci z bandy poszli do Bronka Piechoty. To sołtys... - tłumaczył Ciuriuk.
- Prowadz, mały... Ciuriuk, ty pójdziesz pod okna. Wy - do szofera - staniecie przy szczytowej
ścianie, wy we dwóch do środka. A ty kto jesteś? No, jak się nazywasz, mały, co?
- Wątroba Jan... - wyszlochała ciemność i w tej chwili porucznik i Ciuriuk równocześnie
przypomnieli sobie nazwisko, które nosił człowiek odwiedzający posterunek z legitymacją
schowaną w bucie.
- Naprzód! - cisnął przez zęby Mech.
- Ani śladu już tam nikogo nie było, a ten Piechota zaparł się, i tyle. Porucznik nie dał go brać
do miasta. Nie wiem, co on analizuje... - ostatnie słowo zabrzmiało szczerym metalem dumy.
Garczyna splunął sceptycznie.
- Przyszło KBW.
- Będą pacyfikować - pospieszył z pięknym słowem Ciuriuk.
- Aha, nie wiesz, nie zgodziłaby się ta stara z cegielni. dawać co dzień trochę koziego mleka?
Dzieciak mi głodny.
- Zgodziłaby się pewnie. Bracie, wybrałeś swoje ćwiartki już na przyszły miesiąc -
przypomniał czujnie Ciuriuk stan zadłużenia kolegi w samopomocowej kasie
skonfiskowanego samogonu.
- A może porucznik by się zgodził wydać ze dwie - butelki, przecie mi dzieciak...
- A może. Spytaj go, właśnie idzie - Ciuriuk patrzył przez szybę, za którą tłukły się w
rozpaczy jesienne muchy. - Z majorem jakimś idzie, z wojska...
Garczyna spuścił nogi z siennika na podłogę.
- Obudz Samborskiego.
- A po co, niech śpi, jego prawo, w nocy miał służbę.
53
Major dziwnie nieruchomym spojrzeniem zaniepokoił obu prężących się milicjantów. Kiwnął
im niedbale głową, czapkę trzymał już w ręce. Teraz widać było szeroką bliznę ciągnącą się
od brwi do skroni.
- Ciuriuk, butelka z funduszu dyspozycyjnego komendanta. A wez i drugą, leć na rynek, zdaje
się, że u Piotrowskiego jest jakaś kiszka czy tam co, bo przed sklepem bab mnóstwo...
Porucznik Mech miał na twarzy jakiś niedobry grymas. Bez przerwy wyłamywał sobie palce.
- No, Ciuriuk - zaszeptał raptem poufnie - zabili nam dziś rano tego chłopaka, powiesili...
- Którego? - zbaraniał milicjant.
- No, małego Wątrobę... Idzcie już, do cholery!
Major swoim dziwnym spojrzeniem lustrował ściany posterunku. Spojrzał na pieczołowicie
chroniony przez Samborskiego afisz: AK zapluty karzeł reakcji , bez słowa rozpiął pas i
usiadł na jedynym krześle, stojącym na wprost biurka.
- Garczyna, skoczcie no do Komitetu Powiatowego i. wezcie stamtąd papiery dla mnie od
pierwszego sekretarza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]