[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krzyż sztyletem. Zostawili zwłoki. Uciekali. Straż zamkowa ich goniła. Ale nie złapali. Ojciec
zrobił pogrzeb tymczasowy, w trumnie srebrnej pod kaplicą. Ale potem podobno ją po trzech
tygodniach przewiózł do Cervenego Klostora, teraz po słowackiej stronie. Tam leżała miesiąc
czasu. Z Cervenego Klostora ją przewiózł do Krumlova na Morawy, bo tam mieli majątek
Berzevicze. Tam jest pałac, tam jest kaplica... No i tak... A ojciec Uminy dał wnuka jako...
Przyjechał tutaj Wacław z Krumlova. Na Morawy wziął tego wnuka, Antonia. Sebastian dał
swego wnuka bratankowi, którego odnalazł właśnie w Krumlovie. Wacław przyjechał tu,
adoptował synka na testament w kaplicy Zwiętego Andrzeja, tutaj na dole. Adopcję dołożył
do planu matki w kościele Zwiętego Krzyża i zabrał go na Morawy. Synek Antonio
Berzeviczy wyrósł na Morawach na uroczego mężczyznę. Ożenił się z Polką, Rubinowską,
córką kapitana napoleońskiego. Z niego ostatnia linia wywiodła się... No i tak, to już
wszystko było potem pięknie zakopane. A potem Andrzeja Benesza ojciec po wojnie był
strasznie chory i przekazał to synowi, ten cały testament. Ale mu powiedział: Nie szukaj, nie
dotykaj, czekaj na dalsze poselstwo, które przyjedzie do ciebie z Peru. Bo na tym duże klątwy
ciążą. %7łeby cię co nie spotkało . Ale Andrzej nie słuchał nic. Po pogrzebie ojca pojechał
prosto do kościoła Zwiętego Krzyża w Krakowie. Z księdzem za ołtarzem znalezli, ale ksiądz
mu mówi: Andrzejku, jak ojciec mówił, ja jestem krewniak wasz... , ale co to dało... Ja ci
dam tylko odpis, oryginału ja ci nie mogę dać . Dał mu odpis, no i on z tym odpisem tu.
Potem tutaj protokół milicja podpisała, no i on zabrał to kipu i wyjechał. Raz tylko wrócił. W
1949 roku. To było w poniedziałek, mnie nie było. Benesz poszedł do dyrektora, a był nim
inżynier Szmidt i jemu powiedział: Niech pan powie panu Frankowi, żeby już nie gadał o
tym testamencie, bo mi ludzie nie dają spokoju. Drzwi się nie zamykają. Przychodzą i proszą.
Piszą. Ja nie chcę już tego... No i tak...
- Piękna legenda - szepnęła Maria, gdy już pożegnaliśmy się z panem Franciszkiem.
De la Vega wzruszył lekko ramionami.
- Szkoda, że tylko legenda.
Zdenerwowałem się:
- Jeśli tylko Benesz znalazł pod progiem prawdziwe kipu, to legenda staje się prawdą.
A naszą rzeczą jest spróbować dotrzeć do jej zródła. Sam pan mówił o tym Januszowi,
tłumacząc powołanie prawdziwego uczonego. Zresztą ślad, na który naprowadza nas pan
Kobiatko, być może pozwoli nam to zródło odkryć!
Profesor skinął głową:
- I ja na to liczę.
Zeszliśmy na parking, na którego obrzeżach rozkładali się sprzedawcy pamiątek.
Od dziecka lubiłem przyglądać się zawartości ich kramików, skręciłem więc ku nim
odruchowo. Za mną ruszył Janusz.
- Widzę, że chcesz obdarować Marię nową pamiątką - zażartowałem.
- A ja widzę, że będę miał w tym pomyśle konkurenta w pańskiej osobie - odciął się
chłopak.
Nagle zatrzymałem się. Dosłownie wstrzymując oddech wyciągnąłem rękę ku pękowi
wisiorków na rzemykach, które sprzedawała tęga gazdzina. Były tu krzyżyki i figurki
rozmaitych zwierząt wypalanych w glinie...
Kilka z nich... Nie, nie mogłem się mylić! Kilka z nich przedstawiało lamę czy też
guanaco!
Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to ostrożnie, pomalutku, Pawle! - pomyślałem.
- Po ile te zwierzaczki u pani? - spytałem udając obojętność.
Gazdzina nawet na mnie nie spojrzała, zajęta sprzedażą większej partii oscypków
wycieczce.
Odczekałem, aż dokończy targu i jeszcze raz spytałem:
- A ile za te cudaczki?
Dopiero teraz odwróciła się do mnie.
- A będo po łosiem.
Wysupłałem z pęku taki z lamą.
- Wezmę jeden. Dla miłej.
- Niech scęśliwie nosi! - uśmiechnęła się kobieta.
- O rany, lama - szepnął za mną Janusz i już wołał:
- Mario! Mario!
- To pewnie dla tej piknej pani - skinęła domyślnie głową gazdzina na widok
podchodzącej do nas Marii. - Pewno ona nie stąd.
- Ano! - uśmiechnąłem się. - Proszę, Mario, coś dla ciebie.
Aż zatrzymała w powietrzu wyciągniętą rękę. Spoważniała.
- Skąd to masz?
- Ta pani mi ją sprzedała. Tylko spokojnie - mówiłem po angielsku. - Może dowiem
się, gdzie takie gliniane lamy się pasą. Kiwnęła głową i zaczęła przeglądać inne pamiątki.
Odwróciłem się do właścicielki kramiku.
- A jak to pani wymyśliła tego zwierzaczka?
Spojrzała na mnie nieufnie:
- Ii... to łowiecke z długo syjko? A to syn mój robi.
- A nie wiecie, skąd ona u niego?
- Ni.
Wyjąłem z portfela banknot, dając jednocześnie Januszowi znak głową, by zatrzymał
nadchodzących Aleksandra i profesora.
- Widzi pani te pieniądze? To pięćdziesiąt złotych. Nie osiem a pięćdziesiąt zapłacę,
jak mi pani powie, skąd ta łowiecka z długo syjko.
- I tam - sceptycznie wzruszyła ramionami. - Com pedziała, tom pedziała.
- Droga pani - zamachałem kusząco banknotem - moja przyjaciółka z daleka
przyjechała, nawet po naszemu nie umie. Jest z kraju, gdzie te owieczki żyją. Lama na nie
mówią. Bardzo by kobietę ciekawiło, skąd taka lama u was...
Nadal patrzyła na mnie podejrzliwie, ale w jej małych oczkach już zapalił się błysk
pożądliwości na widok banknotu.
- E, panie... Jesce mi zabieze...
- A co ma zabrać. Kupiłem jej przecież. Ciekawe tylko jej opowiedzieć, skąd u pani
syna takie pomysły z dalekiego kraju.
- Iii...
- Gazdzino, my nie z żadnego urzędu. Krzywdy pani nie chcemy. Tylko dowiedzieć
się, żeby tam daleko, w Peru, ludzie się dziwili. Niedzica sławna będzie.
- A co mnie tam Niedzica - nachmurzyła się. - Ja ze Sromowców Wyżnych - odparła
nie bez dumy - z Zawrocia.
- Piękna wieś - pochwaliłem. - Ale to już mi pani o tej owieczce opowie...
Jeszcze raz obejrzała mnie od stóp do głów.
- A niech ta. Dobze panu z ocu patrzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]