[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sza okazja. A jeśli z niej skorzysta, to będąc na to przygotowanym, powinienem
być w stanie go zabić, co da mi niezbędny czas.
Niestety, w żaden sposób nie mogłem przewidzieć, kiedy zabójca przystąpi
do działania i to był najsłabszy punkt planu. Pozostawanie w gotowości przez
kilka godzin nie jest sprawą łatwą, zwłaszcza jeśli ma się ochotę komuś przylać
tylko po to, by się rozładować.
W miarę upływu czasu coraz więcej wychodzących niosło ryzy papieru. Tec-
kla, którego nigdy dotąd nie widziałem, wyszedł także z kociołkiem i pędzlem
i zaczął rozlepiać kartki na murach domów. Przechodnie przystawali, czytali je
i szli dalej.
Zmarnowałem kilka godzin, bowiem zabójca się nie pojawił. Nie zdziwiło
mnie to jemu się nie spieszyło. Mógł zresztą mieć inny pogląd na to, gdzie
mnie najlepiej utrupić, toteż wracając do domu, zachowałem szczególne środki
ostrożności.
Dotarłem bez żadnych problemów.
89
Cawti jeszcze nie wróciła, gdy powaliło mnie zmęczenie. Poszedłem do łóżka.
* * *
Następnego dnia wstałem, nie budząc jej, zrobiłem klavy i wypiłem ją, sie-
dząc wygodnie w fotelu. Loiosh był zajęty jakąś poważną rozmową z Roczą, któ-
ra przeciągnęła się aż do czasu, gdy Cawti wychodząc, zabrała ją ze sobą. Wyszła
bez słowa. Ja zostałem w domu do popołudnia wtedy wyszedłem na swa ruty-
nową wizytę we Wschodniej Dzielnicy.
* * *
Poprzedniego dnia Kelly i reszta byli nadzwyczaj pracowici. Teraz za to nikt
się w pobliżu nie kręcił, a sam budynek wyglądał na pusty. Po jakimś czasie z nu-
dów podszedłem do wiszącej najbliżej na ścianie kartki. Było na niej napisane
coś o wiecu, który miał się odbyć tego dnia, a potem coś o zakończeniu mordów
i agresji.
Wróciłem na miejsce i czekałem dalej. Przez chwilę zastanawiałem się, czy
nie iść na ten wiec, ale zdecydowałem, że jeden w zupełności wystarczy, a nie
będę koledze po fachu ułatwiał zadania.
Po jakimś kwadransie zaczął się ruch. Najpierw przyszedł Kelly, a krótko po
nim Paresh, potem kilku, których nie znałem, potem Cawti i znowu kilku obcych.
W większości ludzi. Nie zauważyłem przedstawicieli innych domów poza Tec-
klami.
Znowu zaczęli wchodzić i wychodzić jak z dobrej knajpy, ale teraz dodatko-
wo sporo się jeszcze kręciło po ulicy, co było nienormalne. Złapałem się na tym,
że z nudów zwracałem większą, uwagę na nich niż na własne bezpieczeństwo.
A to był czwarty dzień. Jeżeli zabójca był wyjątkowo ostrożny, poczeka jeszcze
ze dwa, o ile nie wybrał innego miejsca, ale z każdym dniem wzrastało praw-
dopodobieństwo, że to będzie właśnie to. Ja na przykład albo wybrałbym lepsze
miejsce, albo zaatakował dziś. Prawie się uśmiechnąłem, gdy dotarło do mnie, co
właśnie pomyślałem. Dziś zabiłbym siebie, gdyby mi za to zapłacono.
Chyba zaczynałem gonić w piętkę.
Loiosh opuścił moje ramię, zatoczył rundkę nad moją głową i wrócił na miej-
sce.
90
Albo go nie ma, albo się doskonale schował, szefie.
Ano. Co myślisz o tym zamieszaniu po drugiej stronie?
Nie wiem. Ale wyglądają jak mrówki po wsadzeniu kija w mrowisko.
Co ciekawsze, mimo upływu czasu ruch nie malał. Wchodzących i wycho-
dzących (często z plikami kartek) było nawet coraz więcej. Zauważyłem, że gru-
pa sześciu chłopa wyszła z czarnymi przepaskami na głowach, których nie mieli,
wchodząc. Po pewnym czasie powtórzyło się to z inną. Cawti i inni, których zna-
łem, pokazywali się na ulicy raz na godzinę. Cawti w pewnej chwili też pojawiła
się z przepaską. Prawie jej nie było widać z powodu koloru jej włosów, ale Loiosh
potwierdził, że nie wydawało mi się.
Zbliżał się wieczór, gdy zauważyłem, że jedna z kręcących się w pobliżu gru-
pek ludzi ma pałki, a jeden człowiek nawet nóż. Ciekawe. Zdwoiłem czujność
i obserwowałem dalej.
Pojęcia nie miałem, na co się zanosiło, ale nie zaskoczyło mnie, gdy w ciągu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]