[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy się ku niej obróciłem, wypowiedziała łagodnie tylko jedno słowo.
Ty!
Nie zdradzałem policji takich prawd, ponieważ były to moje intymne, osobiste prawdy, święte
dla mnie. Ponieważ wiedziałem, że nie zostanę zrozumiany.
Wypytywano mnie wielokrotnie, co wiem o Olive Lundt - tak brzmiało jej pełne nazwisko - i
dokąd moim zdaniem wyjechała, a ja mogłem powtarzać im tylko, że nie wiem. W życiu Olive było
tyle spraw, o których nigdy mi nie mówiła. Bo była artystką, a nie zwyczajną kobietą, a ponieważ
była artystką, jej życie przepajała duchowość i tajemnica. W Upper Black Eddy wiedziano, że Olive
często samotnie wyjeżdżała. Zatrzymywała się u przyjaciół na wybrzeżu. Mieszkała z przyjaciółmi w
górach Poconos. W chłodnych miesiącach wyjeżdżała do Key West, gdzie mieszkała u przyjaciół
artystów. Niegdyś, wiele lat temu, była mężatką. Nie utrzymywała bliskich stosunków ze swoją
rodziną, która mieszkała w Rutherford w stanie New Jersey. Miała wielu przyjaciół, ale większość z
nich nie znała się wzajemnie, bo tak chciała Olive . %7łeby nikt zbyt wiele o niej nie wiedział. Podczas
choroby nie chciała, żeby przyjaciele ją oglądali. Być może teraz znów powróciła jej choroba,
powiedziałem policji. Nawet nastąpił nawrót raka. I Olive pragnęła być sama.
Nie chcieli mi uwierzyć, bo spośród wszystkich przesłuchiwanych w Upper Black Eddy tylko
Liam Gavin był podejrzanym. Albo kimś, kogo chcieli podejrzewać. Ponieważ wyszedłem na
warunkowe, miałem, jak to powiedzieli, kryminalną przeszłość, no i mieszkałem pod jednym dachem
z Olive . A jednak ci policjanci to byli tacy ludzie jak ja. Tak jak strażnicy w Red Bank czuli, że
pomiędzy mną a nimi istnieje pewna więz. Odpowiadałem na ich pytania szczerze. Nie próbowałem
wyjeżdżać z Upper Black Eddy. Mówiłem bez poczucia winy. Nie jak ktoś, kto został skrzywdzony
albo zdradzony. Nie koniec na tym: byłem bezgranicznie zdziwiony. %7łe Olive mogła ot tak sobie
wyjechać pewnej nocy bez słowa pożegnania i bez żadnych wyjaśnień.
Zapytano mnie, czy poddam się próbie na wykrywaczu kłamstwa.
Oczywiście! odpowiedziałem skwapliwie.
Na początku Olive tak dalece mi ufała, że pozwalała mi realizować swoje czeki. Dawała mi
pieniądze, żebym kupował jedzenie. Wiele razy mówiła mi - Mogłabym zwinąć się w kłębuszek w
twoim sercu, Liamie Gavinie.
Potem uznałem, że mnie tylko sprawdzała. Sprawdzała, czy może mi zaufać. Zupełnie jakby
podświadomie pragnęła, żebym przywłaszczył sobie jej pieniądze i zniknął. Bo potem mogłaby,
uśmiechając się, powtarzać Ja wiedziałam, że tak będzie. Jest mi przeznaczone samotne życie.
Mieszkałem z nią już trzy miesiące, gdy przyjechał jej syn. Wcześniej mówiła mi, że ma syna,
lecz nie wydawał mi się istotą rzeczywistą. Chłopiec był ośmiolatkiem. Gdy Olive zachorowała na
raka, miał pięć lat, potem sześć, a ona nie mogła się nim opiekować, toteż odesłała go do ojca i jego
nowej żony w Tom s River w południowym Jersey. Był dzieckiem cichym i spokojnym, drobnej
budowy ciała, tak jak jego matka. Jednak w mojej obecności stawał się ponury i pełen rezerwy.
Przysiągłem sobie, że zdobędę jego zaufanie. Zdobędę jego miłość. Ilekroć był w pobliżu, mówiłem
łagodnie. Zabrałem go na kajaki w New Hope. Naprawiłem jego zepsuty rower. A jednak nie
uśmiechał się do mnie i rzadko się odzywał. Wkrótce stał się ziarnkiem czy też kostką, która utkwiła
mi w przełyku, a ja nie mogłem jej ani połknąć, ani wykrztusić. Nie, nie nienawidziłem go. Starałem
się nie dawać poznać po sobie, że działa mi na nerwy. Bo też i miałem jeszcze w sercu nadzieję, że
go pokocham i zastąpię mu ojca. Ponieważ powinienem się ożenić. Widząc nas razem, Olive mówiła
- Kocham cię, Liamie, kocham cię za to, że kochasz mojego syna! Jego tragedią jest to, że jego
własny ojciec go nie kocha.
Olive najwyrazniej nie dostrzegała tego, że jej syn mnie nie kocha, to była ta dziwaczna ślepota
kogoś, kto w swej pracy tak zręcznie posługuje się wzrokiem. Powziąłem przekonanie, że jest to
rozmyślna ślepota artystki, która widzi tylko to, co chce widzieć. Olive w głębi serca żyła nie dla
innych, tylko dla swojej pracy, tak mówiła.
Aż wreszcie pewnego dnia chłopiec zaczął wzdragać się na mój widok, nawet gdy uśmiechałem
się do niego, pomyślałem więc Będzie musiał umrzeć. Była to myśl cicha i spokojna, niczym
unoszący się wysoko w powietrzu jastrząb, który wypatrzył ofiarę na odległej ziemi i przygotowuje
się, żeby na nią runąć, szybko, a jednak bez pośpiechu. Potem, pewnej nocy, gdy trzymałem Olive w
ramionach, zaczęła popłakiwać, że chłopiec leży i nie może zasnąć - wiedziała o tym, a jakże! - w
swoim pokoju, i że ona sama ma wobec niego poczucie winy, bo nie umiała kochać go tak, jak matka
powinna kochać swoje dziecko. Och, Liamie, mówiła, porzuciłam go, kiedy myślałam, że umrę.
Chciałam mu tego wszystkiego oszczędzić. Odepchnęłam go od siebie. Zorganizowałam to tak, że
zamieszkał w ojcem i macochą, nigdy mi tego nie wybaczył. Nigdy w życiu nie zaufa już żadnej
kobiecie.
Musiałem przyznać jej rację. Zrobiło mi się strasznie żal tego chłopaka. Tak bardzo podobny był
do mnie, którego matka nie była w stanie pokochać, która się od niego odwróciła. W tamtej chwili
wiedziałem, że nie potrafiłbym go nawet zadrasnąć.
Potem jakoś tak się stało, że zacząłem poddawać Oli-ve różnym próbom. Chciałem wiedzieć, czy
kocha Lia-ma Gavina, czy może swoją pracę. Bo mówiła o swojej pracy tak nienawistnie, a
jednocześnie tak czule, jakby jej nie cierpiała, a jednocześnie uwielbiała; jej praca tkwiła w niej
głęboko, jak oko w oczodole albo kość w ciele. Swoją pracę przedkładała nad syna. Niby niechcący
stłukłem wysoki wazon ziemistego koloru, o którym wyrażała się lekceważąco, i natychmiast
dostrzegłem w jej oczach błysk wściekłości na mnie, zrozumiałem wtedy, że jest dumna z tego
wazonu, tak jak jest dumna ze wszystkich stworzonych przez siebie rzeczy, choć swą mową i zachó-
waniem starała się temu przeczyć. Wtedy po raz pierwszy jakaś kobieta czy dziewczyna spojrzała w
ten sposób na Liama Gavina. Ręka skoczyła mi do przodu, wierzchem dłoni uderzyłem Olive w
pergaminową twarz. Zdumiona i zaskoczona upadła, łkając i drżąc na całym ciele. Mimo to
dostrzegłem w niej jakby zachwyt i uniesienie, oto wreszcie znalazł się facet, który uderzył ją, bo na
to zasługiwała. Wybiegłem z domu i ruszyłem na przełaj przez błotniste pole, aż do rzeki, tam gdzie
odbicie księżyca w wodzie rozpadało się na setki refleksów przypominających oszalałe oczy, dokąd
kilka minut pózniej przybiegła ta kobieta i dotknęła delikatnie mojego ramienia. Pojąłem wtedy, że
ona sama do mnie przyszła, że nie wygna mnie z domu i z łóżka. Pojąłem, że powodowana kobiecą
dumą, potrafiła nawet wmówić sobie, że w ogóle nie posiada dumy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl