[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wyobrażam sobie. Co właściwie robiłaś we Włoszech?
Pani Dunant, nadal atrakcyjna w wieku pięćdziesięciu lat, ubrana w dżinsy i swe-
ter, wyszła do maleńkiej kuchni. Mały domek nie wytrzymywał porównania z dworem
Maddock, przynajmniej w czasach świetności, lecz zdaniem Ellery dobrze zrobiła, że tu
zamieszkała.
- Wyjechałam na wakacje. Z mężczyzną - odparła po chwili milczenia.
Anne zastygła w bezruchu z czajnikiem w ręku.
- Czy to przyszłościowa znajomość?
- Nie.
- Szkoda. Przykro mi, że żyjesz tak samotnie tam w Suffolk, choć rozumiem, dla-
czego postanowiłaś zatrzymać dwór - dodała ze smutnym uśmiechem, gdy zasiadły w
saloniku przylegającym do kuchni.
- Dziękuję, że uszanowałaś moją decyzję. Właśnie sobie uświadomiłam, że gdybyś
go sprzedała, byłoby cię stać na coś lepszego.
R
L
T
- Tu mi dobrze. Zresztą jak mogłabym pozbawić cię rodzinnego domu? To twoje
dziedzictwo, nie moje.
- Mimo to jestem ci bardzo wdzięczna. - Ellery przerwała i upiła łyk herbaty, po-
nieważ nagle zaschło jej w ustach. - Musiałam tam zostać jakiś czas, uporządkować my-
śli, ułożyć plany na przyszłość.
- I co, udało się? - spytała Anne półgłosem, niemal szeptem.
- Tak. Mam kilka pomysłów. Chętnie je z tobą przedyskutuję.
- Z przyjemnością cię wysłucham - zapewniła pani Dunant, ujmując dłoń córki.
W dzieciństwie Ellery bardziej kochała ojca niż matkę. Wesoły, roześmiany, ser-
deczny, całkowicie zawładnął jej sercem. Usunął w cień wycofaną, zasmuconą żonę, po-
grążoną w skrywanych troskach. Lecz po jego śmierci przed pięciu laty połączyło je
rozgoryczenie jego zdradą. Z czasem coraz lepiej się rozumiały. Ellery miała nadzieję, że
wykorzystają łączącą je wiez, by zbudować sobie nowe, lepsze życie.
Spędziła u matki weekend, by ochłonąć przed przeprowadzeniem zaplanowanych
zmian. Gdy podjechała taksówką pod dwór, osłupiała na widok kamerzystów i fotogra-
fów, którzy rozstawili sprzęt na całym terenie posiadłości. Na żwirowanym podjezdzie
zaparkowano przyczepę.
Ledwie wysiadła, Amelie wyszła jej naprzeciw z telefonem komórkowym przy
uchu.
- Jak dobrze cię widzieć, kochanie! - wykrzyknęła ze sztucznie słodkim uśmie-
chem. - Gdzieś ty się podziewała?
- Odwiedziłam mamę w Kornwalii. Co tu się dzieje?
- Jak to co? Oczywiście robimy sesję zdjęciową. Musimy opublikować zdjęcia
przed Bożym Narodzeniem.
- Co byście zrobili, gdybym nie przyjechała? - spytała, urażona, że nikt jej nie ra-
czył zapytać o zdanie.
- Wiedziałam, że wrócisz - odparła Amelie z niezachwianą pewnością, jaką dają
pieniądze i wpływy. Ujęła ją pod ramię i skierowała ku wejściu z miną udzielnej właści-
cielki. - Bądz uprzejma nam otworzyć. Już skończyliśmy pracę na zewnątrz.
- Trochę mi to nie na rękę. Jestem zmęczona po podróży.
R
L
T
- Dla dziesięciu tysięcy warto trochę pocierpieć, moja droga.
Ellery dała za wygraną. Zbyt wyczerpana, by wszczynać dyskusję, spełniła polece-
nie. Nie zamierzała wyjawiać Amelie Weyton swoich planów.
Następne dwa dni spędziła w sypialni przy telefonie i laptopie, załatwiając swoje
sprawy. Gdy schodziła, zrobić sobie coś do jedzenia, zastawała w kuchni charakteryza-
torki robiące makijaże i fryzury modelkom. Przez okno oglądała dziewczyny pozujące do
zdjęć ze zblazowanymi minami.
Dopiero w ostatnim dniu sesji z ciekawości zajrzała do salonu. Na widok modelki
wyciągniętej przed kominkiem, w miejscu, gdzie po raz pierwszy kochała się z Laren-
zem, zabolało ją serce.
Pojęła, dlaczego wybrał jej dwór na scenerię. Ledwie poznała reprezentacyjny po-
kój. Z żyrandoli i sufitów zwisały sztuczne pajęczyny. Wszędzie rozpylono jakiś pro-
szek, imitujący pokłady kurzu. Zamiast jej spranych, ale jeszcze porządnych zasłon w
oknach zawieszono łachmany. Amelie przekształciła jej rodzinny dom w koszmarną ru-
derę. Przypominał opuszczone domostwo, zamieszkałe przez duchy. Z niesmakiem i
oburzeniem odwróciła wzrok.
- Zwietna scenografia, prawda? - zawołała Amelie zza jej pleców. - Zatrudniliśmy
filmowego scenografa. Wspaniale mu wyszły te pajęczyny. Zobacz, ta suknia aż lśni na
tym tle - paplała radośnie, odwracając Ellery z powrotem twarzą do kominka.
Ellery musiała przyznać, że stworzyła naprawdę artystyczną wizję. Amarantowa
kreacja wyraznie odcinała się od wszechobecnej szarzyzny. Podziwiała plastyczne zdol-
ności Amelie, lecz to, co zrobili z jej dworem, który z takim trudem usiłowała zachować
w jak najlepszym stanie, zakrawało na kpinę.
Najbardziej bolało ją, że Larenz przystał na ten pomysł z zimną krwią.
Wzięła głęboki oddech dla uspokojenia wzburzonych nerwów. Postanowiła przejść
do porządku dziennego nad przeszłością, zawiedzionymi nadziejami i rozterkami. %7łe-
gnała rodzinny dom, żeby zacząć nowe życie. Myśl o tym, na jaki cel pójdą zarobione
pieniądze, dodała jej otuchy.
Obdarzyła nawet Amelie chłodnym uśmiechem.
- Tak. To bardzo artystyczna wizja - przyznała. - Dziś kończycie, prawda?
R
L
T
- Obiecuję, że przed podwieczorkiem wszystko posprzątamy.
Dotrzymała słowa. Wkrótce ekipa spakowała sprzęt, nadąsane modelki wsiadły do
samochodów, a zespół sprzątający w mgnieniu oka przywrócił dwór do pierwotnego
stanu. Ellery musiała przyznać, że Amelie rzetelnie wykonała zadanie, jak przystało na
prawdziwą profesjonalistkę.
Gdy została sama, zeszła do kuchni na herbatę. W domu zapanowała cisza. Nie ża-
łowała, że niebawem go opuści. Podeszła do kranu napełnić czajnik.
- Cześć, Ellery - usłyszała za sobą znajomy głos.
Nagły powiew zimnego powietrza z dworu zatrząsł okiennicami. Gdy odwróciła
głowę, ujrzała w progu Larenza w wełnianym płaszczu i skórzanych rękawiczkach, z po-
liczkami zaczerwienionymi od mrozu. Przez chwilę bez słowa pożerała wzrokiem krę-
cone włosy, błyszczące oczy i jednodniowy zarost, zanim zdołała wykrztusić z bez-
granicznym zdumieniem:
- Co tu robisz?
- Przywiozłem ci czek. Mogę wejść?
- Dlaczego nie wysłałeś go pocztą? - spytała starannie ukrywając rozczarowanie.
W pierwszej chwili na jego widok jej serce podskoczyło z radości. Niemal zapo-
mniała, jak głęboko ją zranił.
- Obawiałem się, że mógłby zaginąć. Opiewa na znaczną sumę. To, że mam dużo
pieniędzy, nie oznacza, że ich nie szanuję.
- Dobrze, że przynajmniej cokolwiek cenisz - odburknęła z goryczą, nadal odwró-
cona tyłem. Powiedziała sobie, że najwyższa pora zapomnieć o próżnych nadziejach,
które niegdyś na krótko rozbudził w jej sercu. - Dziękuję, że zechciałeś zadać sobie tyle
trudu. - Odwróciła się przodem do niego i wyciągnęła rękę.
Larenz nie podszedł do niej. Stał bez ruchu ze wzrokiem wbitym w jej twarz, póki
nie ponagliła:
- No daj mi wreszcie ten czek.
Lecz nadal go nie dostała. Za to Larenz wreszcie przemówił:
- Przepraszam, że tak nieładnie wyszło...
R
L
T
Zamiast ułagodzić Ellery, doprowadził ją do pasji. Przepraszał za traktowanie ją
jak przedmiot, jakby to był drobny nietakt.
- Po co naprawdę przyjechałeś? Co chcesz osiągnąć? Między nami nic nie było.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]