[ Pobierz całość w formacie PDF ]

127
 Mijałam Vittskovle, to za daleko stąd. Zobaczymy, czy nie przyjmą cię do pomocy w Ful-
ltofta lub Bosjokloster. Chciałabyś?
 Tak, teraz kiedy tak ładnie wyglądam, może będę miała odwagę zapytać  powiedziała
Meta zawstydzona.  Ale przecież muszę oddać wam tę piękną suknię.
 Nie, to tylko stary łach  powiedziała Sol, ale od razu pożałowała tych bezmyślnych
słów. Podarowana suknia w porównaniu z ubiorem tej biedaczki mogła wydawać się szczytem
elegancji.  %7łartowałam tylko, Meto, nie chciałam tak wcale powiedzieć. Ale sukienkę możesz
zatrzymać.
Dziewczynka znów gotowa była wybuchnąć płaczem, tym razem z radości. A Sol poczuła,
że robi coś dobrego, i uczucie to wcale nie było jej niemiłe.
Dziecko poprosiło ją żałośnie:
 Nie odchodzcie ode mnie, panienko!
 Muszę.
 Obiecajcie, że wrócicie!
 Boisz się?
 Trochę. Dzikie zwierzęta, duchy i. . .
 Nie ma ich tutaj, możesz mi zaufać. Obiecuję ci, że wrócę. Zobacz, wez ten nóż, mam
jeszcze jeden. Będziesz się czuć bezpieczniej. I nie myśl już więcej o tym, co się stało!
 To nie tak łatwo zapomnieć, panienko!
 Masz rację. Czy nie wiesz, gdzie znajduje się Szczelina Ansgara?  zapytała po krótkiej
przerwie.
128
 Mniej więcej wiem, ale to niebezpieczne! Powiadają, że tam jest otchłań, w której wiecie
kto mieszka.
To świetnie, pomyślała Sol. Gdyby otchłań rzeczywiście istniała, bez wahania by się w nią
zagłębiła. To kusząca perspektywa. Uśmiechnęła się krzywo.
 Głupstwa! Czy sądzisz, że jestem strachliwa? Chyba nie.
Meta nieporadnie opisywała jej drogę. Nie wydawało się to tak strasznie daleko.
 Nie wiesz, czy tu nad rzeką rośnie belladonna, wilcza jagoda?
 A co to jest?
Sol westchnęła tylko, pożegnała dziewczynkę i ruszyła w drogę.
* * *
W Oslo przestało już padać, ale Liv znów stała przy oknie. Nie miała co robić. Nie śmiała
niczym się zająć.
Jej teściowa tego dnia czuła się na tyle dobrze, że wybrała się do sąsiadów posłuchać plotek.
Trzasnęły drzwi wejściowe.
Dobrze znajomy dzwięk wskazywał, że do domu wrócił Laurents.
Liv zdrętwiała. Zciskanie w żołądku stawało się coraz bardziej bolesne. Wykrzesała z siebie
resztki sił i wyszła na spotkanie męża z uśmiechem.
129
 Dzień dobry, Berenius  powitała go.  Tak wcześnie dzisiaj w domu?
Nie wolno jej było zwracać się do męża po imieniu; twierdził, że to wulgarne. Liv miała
o tym zupełnie inne zdanie, ale jak zawsze uległa.
Rozjaśnił się, kiedy ją zobaczył.
 Jest moja duszyczka!  zawołał, obejmując ją.  Jak pięknie wyglądasz w tej sukni!
Nic dziwnego, to ja sam wybierałem materiał! Jak się dzisiaj czuje mój mały aniołek?
 Dziękuję, dobrze  odparła uśmiechając się sztywno.  Trochę mi tylko nudno, kiedy
was nie ma w domu.
Odwrócił się do niej zniecierpliwiony.
 To już słyszałem. Robię dla ciebie wszystko, noszę cię na rękach. Nie masz żadnych
obowiązków, żadnych trosk, nic nie musisz robić, a i tak narzekasz.
 Wybacz mi  szepnęła Liv.  Już więcej nie będę. Czy nie mógłbyś opowiedzieć
czegoś o kantorze, Berenius?
 Co?  roześmiał się.  Miałbym cię zanudzać sprawami, o których nie masz pojęcia
i których nigdy nie zrozumiesz? Nie bądz głupia, Liv.
 Nie, myślałam tylko. . . %7łona powinna dzielić z mężem wszystkie jego smutki i radości.
Bardzo bym tego chciała.
 No wiesz co! Nasze wspólne życie jest tu, w domu. To, co jest poza nim, to moja dzie-
dzina.
130
 Ale ja potrafię dobrze rachować  powiedziała gorliwie.  I podobno ładnie piszę. Czy
nie mogłabym pomóc wam w kantorze? Moglibyśmy być razem, wyszłabym trochę do lu. . .
Och, przepraszam!
Jego twarz zrobiła się popielatoszara, gwałtownie zerwał ze ściany szpicrutę. Liv pozna-
ła ją już wcześniej. Teraz, uciekając przed nim, piszczała jak szczenię. Biegła z komnaty do
komnaty, a mąż w ślad za nią.
 Stań!  wołał.  Zatrzymaj się, niewdzięcznico!
Liv wcisnęła się w kąt w ostatnim pokoju. Szpicruta raz po raz ze świstem przecinała po-
wietrze. Poczuła piekący ból.
 Jak śmiałaś powiedzieć, że mogłabyś być pomocna w mojej pracy?  syczał z pianą na
ustach.  Rachować! Ty, żona! Jak śmiesz wmawiać sobie coś takiego?
Liv skurczyła się jeszcze bardziej. Widząc, jak bardzo jest bezradna, uspokoił się. Opuścił
szpicrutę i złapał ją za rękę.
 Co ja zrobiłem mojej gołąbeczce?  powiedział z żalem.  Ta mała rączka krwawi!
Scałował krew, uścisnął jej dłoń i mocno przytulił do siebie.
 Cicho, cicho, nie płacz już, mój gołąbeczku. Twój silny mąż jest tutaj, zajmie się wszyst-
kim. Wiesz przecież, że kocham cię nad życie i że chcę jedynie twojego dobra. Tak mnie boli,
kiedy cię pouczam, ale musimy przecież pozbyć się tych twoich wymysłów, prawda?
Liv powoli przychodziła do siebie, wyprostowała się. Skinieniem głowy potwierdziła jego
słowa, ale jej spojrzenie przypominało wzrok zranionego zwierzęcia.
131
 Wszystko już dobrze  powiedział.  A wieczorem, kochanie, zabawimy się, dobrze?
Moja gołąbeczka nie odmówi swojemu mężulkowi?
Największym wysiłkiem woli opanowała dreszcz. Dobrze znała te ich chwile zabawy. Ona
musiała być całkowicie bierna i tylko z wdzięcznością przyjmować jego pieszczoty.
Rozdział 7
Słońce już zaszło, ale mimo to nadal było jasno, kiedy Sol nagle stanęła nad głęboką roz-
padliną, daleko, daleko od wszelkich zabudowań, w głębi ciemnego lasu.
Była zmęczona, głodna i zniechęcona po bezładnej wędrówce trwającej całe popołudnie
i wieczór.
Czego właściwie szukała? Opuszczonego miejsca, które przestało odgrywać właściwą mu
rolę już całe wieki temu? Gdzie przywiodła ją jakaś stara opowieść o czarownicach, które
zbierały się tu w zamierzchłych czasach?
Zadrżała. Nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna jak w tej chwili.
Została już tylko ona jedna. Co właściwie tu robi?
Z westchnieniem spojrzała w dół.
Zwęglone resztki, pozostałość po rytuałach odprawianych na dnie rozpadliny, wyraznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl