[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na tym ramieniu. Może trzymał je nieco zbyt sztywno, a może Yun miała rentgen w
oczach, ale w każdym razie patrzyła dokładnie na miejsce, gdzie kula przebiła skórę.
- Tygrys nie powinien dać się zaskoczyć myśliwemu - stwierdziła ponuro.
- Czy zastałem Madeline? - zapytał Luke spokojnie.
- Tak.
%7ładne z nich się nie poruszyło.
- Czy możesz używać widelca? - zapytała w końcu Yun.
- Tak. - Był leworęczny, a rana znajdowała się w prawym ramieniu.
- Przydałby ci się temblak. - Temu stwierdzeniu towarzyszyło uniesienie brwi wy-
depilowanych w dwie cienkie kreski. - Mogę ci zrobić.
- Może dasz mi go przy wyjściu - zasugerował Luke łagodnie.
- Dlaczego? Sądzisz, że Madeline nie zauważy, że cię boli? Przecież ma oczy.
- Wiem, ale spróbujmy nie ściągać jej uwagi na ten drobny szczegół, dobrze?
- Jasne. Rozumiem twój plan i popieram go w pełni. Wolisz ściągnąć uwagę Made-
line na własną głupotę. To powinno się powieść.
Luke niezupełnie to miał na myśli.
- Jest w salonie? - zapytał.
- W małym saloniku. Musisz przejść przez duży salon do korytarzyka po drugiej
stronie i potem drugie drzwi na lewo. Czy mam ci narysować mapę?
Luke sięgnął do kieszeni i wyjął plastikową torebkę, w której znajdowała się mie-
szanka tajemniczych chińskich ziół, przypraw i aromatów zmielonych na drobny pro-
szek.
- To dla ciebie, na poprawę humoru. Nie jestem pewien, co należy z tym zrobić, ale
podobno działa. Kupiłem to po drodze.
Yun wzięła woreczek z jego rąk i mruknęła:
- Amatorszczyzna.
R
L
T
- Okaż im nieco zaufania - uśmiechnął się Luke, podając jej wizytówkę sklepu. -
Tu jest napisane, że ta firma zaopatrywała trzech cesarzy, dwie zagraniczne królowe i
córkę sułtana.
- I wszyscy już nie żyją. - Yun popatrzyła na wizytówkę i prychnęła. - Mam ci po-
wiedzieć, co tu jest naprawdę napisane?
- Chyba wolę nie wiedzieć - uśmiechnął się Luke i poszedł w głąb mieszkania.
Mały salonik był urządzony podobnie jak duży: wielki telewizor, doskonały sprzęt
grający i DVD, fantastyczne meble i eklektyczny styl. Wygoda i wyrafinowanie. Aatwo
było poczuć się dobrze w takim wnętrzu, trudniej na coś takiego zarobić. To był jeden z
największych dylematów Luke'a, jeśli chodziło o tę kobietę. Wiedział, że jeśli zdecyduje
się na poważniejszy związek z nią, to będzie musiał pogodzić się z jej poziomem życia
albo ściągnąć ją do swojego.
Pozornie nie przedstawiało to żadnych trudności. Mógł mieszkać wszędzie. Singa-
pur był dla niego tylko węzłem komunikacyjnym. Gdyby jednak zdecydował się tu za-
mieszkać, to musiałby mieć własne miejsce, za które sam płaciłby czynsz i które z pew-
nością nie byłoby tak luksusowe jak mieszkanie Maddy.
Usłyszała jego kroki i odwróciła się do drzwi. Ona również miała na sobie spłowia-
łe dżinsy i zwykłą bawełnianą koszulkę. Włosy związała w luzny koński ogon.
- Witaj, wojowniku - mruknęła sucho. - Miło znów cię widzieć żywego.
- Ty też dobrze wyglądasz - odwdzięczył się jej.
- Dziękuję.
Zauważył cień rumieńca na jej policzkach. Sięgnęła po pilota i przerzuciła kanały.
- Twój brat dzwonił - powiedziała po chwili.
- Czego chciał?
- Powiedział, że mam cię odesłać do domu wcześnie albo zatrzymać na całą noc.
Uważa chyba, że przez tę ranę trochę mąci ci się w głowie. - Obrzuciła go badawczym
spojrzeniem. - I chyba ma rację.
- Maddy, nie zaczynaj - poprosił Luke. - Jake i Po próbowali się mną opiekować
przez cały dzień. Mam już dość matkowania.
- Biedne dziecko. A potem znowu wyjedziesz i pozwolisz, żeby cię postrzelili.
R
L
T
Yun wniosła do salonu srebrną tacę, na której stała karafka wypełniona bursztyno-
wym płynem. Luke miał nadzieję, że to szkocka. Mała gospodyni zatrzymała się przy
jego łokciu i spojrzała na niego surowo.
- Wypij.
- Co to jest? - W karafce pływały jakieś patyki.
To nie mogła być szkocka. Yun nie czekała długo, by się zemścić.
- Dobre dla ciebie - stwierdziła. - Pij.
Wziął do ręki szklankę w nadziei, że Yun wyjdzie, ale gospodyni spojrzała na
Maddy, szukając u niej wsparcia.
- Wypij - powtórzyła Maddy.
- Ty pierwsza - wyciągnął do niej szklankę.
- Myślisz, że próbuję cię otruć? - Wzięła od niego szklankę i upiła łyk. Odebrał od
niej szklankę i wypił jednym haustem, po czym pogryzł gałązki. Yun wreszcie wyszła,
ale zaraz znów wróciła z tacą pełną jedzenia. Było tego o wiele za dużo dla dwóch osób,
ale może Maddy miała apetyt większy, niż przypuszczał.
- Spodziewasz się jeszcze jakiś gości? - zapytał.
Powędrowała wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem i uśmiechnęła się lekko.
- Nie.
- Jadasz za troje?
- Mam nadzieję, że nie, bo zdaje się, że to nie pasuje ani do twoich planów, ani do
moich.
- A czy zamierzasz mieć dzieci kiedyś, w dalszej przyszłości?
- Naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
- Nie miałaś takich planów przy Williamie?
- Nie - odrzekła po chwili wahania. - I to nie z powodu jego wieku ani dlatego, że
nie chciałam mieć z nim dzieci. William był bezpłodny, a ja uznałam, że jeśli kiedyś do-
padnie mnie instynkt macierzyński, to mogę go rozładować, pomagając walczyć o lepsze
życie niechcianym dzieciom.
- I czy ten instynkt kiedyś się odezwał? - zapytał Luke ostrożnie.
Madeline uśmiechnęła się.
R
L
T
- Spokojnie, wojowniku. Nie zamierzam cię wrobić w ojcostwo. Nie jesteś do tego
najlepszym kandydatem.
Dobrze o tym wiedział, ale ta uwaga mimo wszystko ukłuła go. Skupił się na je-
dzeniu. Madeline miała rację. Jego życie nie sprzyjało nawiązywaniu więzi żadnego ro-
dzaju.
- Myślałem o tym, co powiedziałaś mi przez telefon. O twoich potrzebach w
związku i o tym, co ja mogę ci dać. Mam kilka pomysłów.
Na jej twarzy pojawiła się ostrożność.
- Pomyślałem, że odpowiem ci na wszelkie pytania dotyczące mojej pracy, jakie
tylko zechcesz mi zadać. Myślę, że im więcej będziesz wiedziała, tym mniej będziesz się
martwiła o moje bezpieczeństwo.
Wzrok Maddy zatrzymał się na jego ramieniu.
- Dlaczego mam wrażenie, że niezbyt często pozwalasz komuś zadawać pytania?
- Bo jesteś inteligentna. - Fakt, to się zdarzyło po raz pierwszy. Nie rozmawiał o
swojej pracy z nikim, nawet z braćmi.
Potarł dłonią kark, żeby ukryć zdenerwowanie.
- No dobrze - powiedziała ostrożnie. - Pierwsze pytanie. Czy wtedy, gdy jesteś w
pracy, można się z tobą w jakiś sposób skontaktować? Czy jest jakiś numer, pod który
mogę zadzwonić?
To nie było trudne.
- Można się ze mną skontaktować przez komórkę, dopóki nie znajdę się w strefie
zagrożenia. Gdy już tam jestem, kontakt się urywa. Istnieją numery, które mogę ci podać
na wypadek pilnej potrzeby.
- Jak długo zwykle pozostajesz w tej strefie zagrożenia?
- To zależy. Większość czasu zajmują mi podróże. Poza tym jest jeszcze planowa-
nie, wypełnianie papierów i cała reszta. Rutynowe rozminowanie zajmuje bardzo niewie-
le czasu. Zwykle wiem dokładnie, z jaką bronią mam do czynienia i co muszę zrobić.
Wchodzę tam, robię swoje i wychodzę. To raczej minuty niż godziny.
- Brzmi tak, jakby to było bardzo łatwe.
R
L
T
- Bardzo lubię łatwe zlecenia, ale od czasu do czasu biorę udział w operacjach woj-
skowych i wtedy nie ma możliwości kontaktu ze mną przez całe tygodnie. Na niezabez-
pieczonym terytorium komunikacja jest bardzo ograniczona. Strefy wojny i temu podob-
ne. Takich zleceń nie ma dużo, ale zdarzają się.
- I to ostatnie zlecenie było właśnie takie?
- Tak.
Madeline znów spojrzała na jego ramię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl