[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Australii są znane dziewiętnastowieczne groty do strzał i oszczepów wykonane przez
Aborygenów z butelek po alkoholu... Szkło okazało się dla nich lepszym materiałem niż
krzemień...
- Ja słyszałem, że jeden z naszych archeologów znalazł w Iranie piękne ostrze kultury
oryniackiej, a więc z epoki paleolitu. Na oko sądząc mogło liczyć około czterdziestu tysięcy
lat - szef z zainteresowaniem patrzył, jak piła przegryza się przez zaprawę. - Zastanowił go
tylko dziwny materiał, z którego zostało wykonane. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił
sobie, że jest z porcelanki od transformatora.
- Uwaga - szepnęła Kasia.
Porzuciliśmy narzędzia. Szef szybko wetknął wyrwana cegłę na miejsce. Usiedliśmy
przy stole i zaczęliśmy bazgrać na kartkach. Drzwi uchyliły się lekko. Trzej strażnicy. Jeden
niósł papierową kopertę, dwaj pozostali najwyrazniej go ubezpieczali na wypadek, gdybyśmy
spróbowali ich zaskoczyć.
- Macie tu swoje plany - powiedział po białorusku i rzucił teczkę na ziemię. - Mapy
spróbujemy zdobyć, ale będą najwcześniej jutro.
Wycofał się. Na szczęście miejsce naszej pracy znajdowało się chyba w
najciemniejszym kącie piwnicy. Nic nie zauważył. Gdy tylko upewniliśmy się, że odszedł,
powróciliśmy do gorączkowego wydłubywania zaprawy. Wreszcie po dalszych trzech
godzinach i wyrwaniu dziesięciu cegieł uzyskaliśmy otwór na tyle duży, by można się było
doń ostrożnie wczołgać.
Stasia, jako najszczuplejsza, ruszyła pierwsza. Po chwili wyjrzała.
- Szyb do góry, wąski, jakieś cztery metry - zaraportowała - nakryty betonową płytą..
- Zobacz, czy da się podnieść - polecił Pan Samochodzik. - Tylko ostrożnie.
Usłyszałem, jak wspina się na górę. Po chwili wróciła.
- Za ciężka, ale jak mocno pcham, trochę trzeszczy... Może ktoś silniejszy...
Wczołgałem się do dziury. Studnia miała około siedemdziesięciu centymetrów
przekroju. Na dnie znajdowała się warstwa paskudnie cuchnącego szlamu. Wyminąłem Stasię
i ruszyłem w górę. Wspinaczka była dość trudna, ale na szczęście jakieś dwa i pół metra nad
dnem w ścianie brakowało jednej cegły. Wsunąłem stopę w dziurę. Wygodnie oparty
zbadałem płytę nad głową. Postukałem w nią dłonią. Głuchy odgłos. Nie mogła być więc
gruba. Zmieniłem pozycję i oparłszy kark o przeszkodę naprężyłem się z całej siły.
Rozległ się głośny trzask. Parłem dalej, aż przeszkoda zaczęła ustępować. Pchnąłem
mocno rękami i popękała promieniście. Owinąłem dłoń rękawem i uderzyłem silnie prawym
prostym. I jeszcze raz. W suficie powstał trójkątny otwór. Z góry wpadło silne jaskrawe
światło. Wyłamywałem kawałki betonu i zrzucałem na dół. Teraz wyraznie słyszałem szum
wody.. Wreszcie wyrwałem dziurę na tyle dużą, że mogłem wywindować się przez nią na
górę. Odepchnąłem się i po chwili klęczałem na podłodze niedużej, gustownie urządzonej
łazienki. Do wanny płynęła woda. Zaraz mogła się przelać. Zakręciłem odruchowo oba kurki,
po czym wyłamałem jeszcze kilka płytek i kawałków betonowej wylewki zasłaniającej szyb.
- Partacze, a nie murarze - mruknąłem - przecież to mogło się w każdej chwili
zapaść...
Szef gramolił się na górę. Podałem mu rękę i pomogłem wydostać się z szybu.
- Gdzie my jesteśmy? - zdziwił się rozglądając wokoło.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Ale czy to ważne?
Wyciągnąłem najpierw Kasię, potem jej kuzynkę. Ostatni wygrzebał się z dziury
fizyk. Pan Samochodzik odkręcił kran nad umywalką i umył ręce. W tym momencie
otworzyły się drzwi. Stała w nich śliczna nastoletnia blondyneczka owinięta w szlafroczek.
Na nasz widok zaczęła krzyczeć. No cóż, nie należy się dziwić. Widok trzech nieznajomych
facetów w jej własnej łazience... W kilka sekund pózniej zjawił się groznie wyglądający
mężczyzna z brodą, zapewne jej ojciec. W ręce trzymał solidny drewniany stołek.
- Kim jesteście? - ryknął po ukraińsku. - Sofia, dzwoń po milicję - krzyknął w głąb
mieszkania.
- Jesteśmy polskimi szpiegami - powiedział szybko Pan Samochodzik - proszę
zadzwonić po kontrwywiad - wręczył mu wizytówkę Bohdana Krawczuka.
Facet popatrzył na nas zaskoczony. Wreszcie cofnął się zamykając drzwi. Sądząc z
odgłosu podparł klamkę miotłą. Popatrzyłem na nas. Wyglądaliśmy faktycznie
nieszczególnie. Zabłoceni po kontakcie ze szlamem, zakurzeni pyłem minionych stuleci...
Minęło może dwadzieścia minut, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem. Stał w nich Bohdan.
- Sława Bohu - odezwał się na nasz widok. - Już się niepokoiłem, że was żywych nie
zobaczę... - czyżby faktycznie martwił się o nas? Nie podejrzewałem go o to.
- Znalezliśmy wasz samochód - dodał. - Cokolwiek uszkodzony. Ktoś usiłował dostać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]