[ Pobierz całość w formacie PDF ]
schodach z boku budynku. W środku pachniało drewnem. Stały tu proste drewniane
łóżko, stół z dwoma krzesłami, metalowy piecyk, szafa i kufer. W rogu były umywalka
i kurek z zimną wodą.
- To jest pańska kwatera - pan Klemens patrzył, czy pokój spodoba mi się.
- Bardzo dobrze - zadowolony pokiwałem głową. - Zamknie pan to w jakimś
bezpiecznym miejscu? - wyłączyłem dzwoniący telefon i podałem go gospodarzowi.
- Może to było coś ważnego?
- Nie ma już ważnych rzeczy - pokręciłem głową.
86
- Jak pan chcesz - rybak wzruszył ramionami. - Tylko czereśni mi pan pilnuj!
- Dobrze.
- Po obiedzie przyjdą ludzie do zbierania. Będziesz ich pan pilnował, znosił kosze i
ważył zbiór. Wieczorem zawieziesz pan owoce do Gdańska do kilku restauracji.
- Tak jest! - uśmiechnąłem się.
Pan Klemens na moment zatrzymał się w progu.
- Może jakieś radio panu przyniosę?
- Nie potrzeba - zapewniałem go.
- Za godzinę niech pan będzie przebrany do roboty...
Słuchałem powolnych kroków na schodach, kiedy schodził mój nowy pracodawca.
Szybko wyjmowałem swoje rzeczy z plecaka i worka. Rozłożyłem je do szafy i kufra.
Na dole, na poręczy schodów znalazłem robocze drelichy i przebrałem się w nie.
Potem usiadłem na schodach i odpoczywałem wystawiając twarz do słońca. Pan
Klemens przyszedł do mnie i zaprowadził do sadu. Pouczał mnie, jak zorganizować
zbiór owoców, gdzie mam je ważyć, na co zwracać uwagę. Na koniec przyprowadził
psa. Trzymał go za obrożę i nagle puścił. Zwierzak rozpędził się i ruszył na mnie, cicho
przy tym powarkując. Stałem spokojnie, czekając, co też przyjdzie mu do głowy.
Obwąchał mnie, trącił nosem moją dłoń, dał podrapać się po łbie i pobiegł w odległy
kąt sadu.
- Zaakceptował pana, ale niech pan na nic więcej nie liczy - wychrypiał rybak.
Wyjął ogryzek cygara i zapalił.
- Na razie na nic więcej chyba tutaj nie mogę liczyć - powiedziałem.
- Ależ z pana gaduła - pan Klemens z niedowierzaniem pokręcił głową. - Za pół
godziny obiad - rzucił na odchodnym.
Na posiłek składały się duży talerz kartoflanki z wiejskim chlebem i dzban kompotu
z czarnej porzeczki. Potem gospodarz wręczył mi notes, długopis i klucz do składziku,
gdzie były kosze i waga. Ledwo rozłożyłem swój warsztat ekonoma, usłyszałem na
drodze warkot silnika. To był GAZ Rafała. Po chwili na podwórku domu rozległy się
dziewczęce głosy, które zaczęły się do mnie zbliżać. Magda prowadziła Wiktorię,
Paulinę i Klaudię. Wszystkie były ubrane w krótkie spodenki i bluzki, a na głowach
zawiązały chusty. Dziewczyny nie wiedziały, co się wydarzyło, ale Magda na moment
stanęła jak słup soli. Starałem się nie okazywać uczuć. Powiedziałem, gdzie są drzewa
z przystawionymi do pni drabinami, gdzie mają wysypywać zebrane czereśnie i
życzyłem im powodzenia. Sam też ruszyłem do pracy. Widziałem, jak Magda najpierw
dzwoniła do kogoś, a potem odbierała telefon.
Po godzinie w sadzie pojawił się dyrektor Ciupaciński. Ubrany w jasny garnitur
ostrożnie stąpał, by nie pobrudzić nogawek i beżowych butów. Pod pachą niósł prezent
- pudełko wiśni z likierem w czekoladzie. Magda z gracją zeszła z drabiny, a
Ciupaciński śledził każdy jej krok i pomógł jej zeskoczyć z ostatniego stopnia.
Magda natychmiast otworzyła czekoladki i poczęstowała dziewczęta. Potem
rozmawiali kwadrans i Ciupaciński wyszedł z sadu kłaniając mi się po drodze z
szyderczym uśmiechem na ustach.
Zagryzłem wargi i wściekły szybko skończyłem zbierać swój pierwszy kosz
owoców. Zaniosłem go do magazynu i zaraz przyszła tam Wiktoria niosąc swoje
czereśnie. Przesypałem je do skrzynek dokonując wstępnej selekcji i odrzucając te
87
podziobane przez szpaki lub zajęte przez robaki czy zgniłe. Zważyłem zbiór i
zapisałem go w notesie.
- Panu to nie przeszkadza, że ten podstarzały elegancik dobiera się do pana
narzeczonej? - zapytała mnie.
- %7łyjemy w wolnym kraju i każdy robi to, na co ma ochotę. Mizdrzenie się do pana
dyrektora nie jest jeszcze prawnie zakazane. Magda nie jest już moją narzeczoną.
- Tak w ciągu jednej nocy?
- Wystarczyło pół godziny. To od samego początku była jedna wielka pomyłka.
- Opowie mi pan o tym? - Wiktoria usiadła na taborecie przy moim stole, podpierając
rękoma brodę.
- Zmykaj do roboty - odpędzałem ją, bo widziałem, że zbliżają się dziewczyny.
Wiktoria poczekała na koleżanki i we trzy szepcząc między sobą odeszły do sadu.
Zajęty przebieraniem czereśni nie zwracałem uwagi na wejście Magdy. Znacząco
chrząknęła.
- Cześć - powiedziała niepewnie.
- Cześć - rzuciłem odbierając jej kosz. - Słabo - dodałem zerkając na wagę. - Musisz
bardziej skupić się na pracy.
- Czy ty zawsze musisz moralizować i pouczać innych?
- Nic takiego nie robię. Stwierdzam tylko fakty.
- Tak ci się tylko wydaje - wyszarpnęła kosz z moich rąk i odmaszerowała do sadu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]