[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To taka ksią\eczka, do której wpisuje się najciekawsze znaleziska - wyjaśniłem.
Mijały minuty. Czytałem po kolei pozycje w inwentarzu. Był wykonany z
pedantyczną dokładnością. Wpisano niemal ka\dą znalezioną skorupkę...
- Beznadzieja - mruknąłem i wygrzebałem ze skoroszytu pudełko z fotografiami.
Były czarno-białe, zacząłem je szybko przeglądać. Na pierwszych było widać
archeologów przy pracy, usuwanie krzaków, plantowanie terenu, wyznaczanie
wykopów, kopanie pierwszych sonda\y. Było to bardzo ciekawe, ale nie o to mi
chodziło. Od połowy zaczynały się wykonane w jakiejś pracowni fotografie
pozyskanych zabytków. Garnki z gliny, porcelanowe i fajansowe skorupy, podkowy,
gwozdzie, monety, pojedynczy złoty kolczyk, okucie od ksią\ki...
Zorientowałem się, \e fotografie zabytków poukładano w grupy, dzieląc według tego,
z czego je wykonano. Wreszcie dotarłem do elementów kamiennych. Forma do lania kul,
a raczej jej połówka, piaskowcowa osełka, ułamek kapitelu kolumny, kamienny \łób,
koło \arnowe, kawałek obudowy pieca lub kominka, resztki kartusza z herbem, który
mógł być pierwotnie wmurowany nad wejściem i nagle fragment kamiennej płyty,
ozdobiony wyrytym głęboko znakiem gwiazdy.
- Mamy go - powiedziałem. Odwróciłem fotografię na drugą stronę.
- Wykop numer trzy - powiedziałem.
Malwina szybko otworzyła dziennik na odpowiedniej stronie.
- To przy samej baszcie - powiedziała, pokazując na planie.
- No, to czytaj - poleciłem, siadając wygodniej.
- Wtorek 12 lipca 1967 roku. Dokonano wytyczania wykopu sonda\owego numer trzy.
Poło\enie...
- Opuść - poleciłem. - Tylko konkrety.
- Pierwszego dnia usunięto warstwę zasypiskową o mią\szości około 70 centymetrów,
zło\oną z białego kamienia i ułomków cegieł palcówek - odczytała. - Wśród zasypiska
natrafiono na nieznaczną liczbę \elaznych gwozdzi kowalskiej roboty. Zroda 13 lipca.
Usunięto warstwę zasypiskową zło\oną z resztek przepalonej gliny. Pozyskano 47
całych bądz nieznacznie uszkodzonych kafli piecowych oraz około 600 odłamków.
Czwartek 14 lipca. Poni\ej warstwy pieca natrafiono na pogruchotaną posadzkę ceglaną,
pokrytą cienką warstwą węgli drzewnych. Prawdopodobnie warstwa ta pochodzi z
okresu po\aru, który strawił zamek w 1648 roku.
- Jesteśmy coraz bli\ej - mruknąłem.
- Kierownik podjął decyzję o rozebraniu podłogi. W szczelinie pomiędzy cegłami
znaleziono półtorak Zygmunta III Wazy. Po usunięciu cegieł ukazała się warstwa
zbitego gruzu zmieszanego z gliną, a poni\ej półkoliste sklepienie ceglane murowane na
krą\ynie.
- Co to jest krą\yna? - zdziwił się Piotrek.
- Jak by to powiedzieć... - zamyśliłem się. - Wyobraz sobie, \e musisz wymurować
półkoliście sklepiony sufit. Więc najpierw robisz coś w rodzaju połowy rury z desek. To
74
umieszczasz w korytarzu, potem oklejasz cegłami i gdy zaprawa zwią\e, wyciągasz
drewniany szkielet spod spodu.
- Sprytne - mruknął z uznaniem.
Malwina podjęła czytanie.
- Po przebiciu się przez strop natrafiono na rozległy loch, długości około dwudziestu
metrów, szeroki na pięć metrów i zakończony oknem wychodzącym pierwotnie na
dziedziniec. Obecnie, na skutek podniesienia się poziomu ziemi, korytarz od tej strony
jest niedostępny. Od drugiej strony wąskie przejście prowadziło zapewne do kolejnej
podobnej sali, jednak na skutek zawalenia się jej stropu kończy się ślepo. Loch do
połowy wysokości wypełniała ziemia, zapewne naniesiona częściowo przez okno,
częściowo od drugiej strony na skutek jakiejś powodzi. Zało\ono wykop dokładnie
poni\ej otworu, na przedłu\eniu pionowym wykopu.
- Innymi słowy, kontynuowali kopanie swojej studni - mruknąłem.
- Po usunięciu namuliska natrafiono na podłogę wyło\oną płytami kamiennymi. Po jej
usunięciu odnaleziono warstwę lessu, którą po wierceniach uznano za calec.
- Czyli warstwę nienaruszoną przez człowieka - wyjaśniłem.
- Na zakończenie prac wymontowano ze ściany koło okna kamień pokryty wyrytymi
znakami, prawdopodobnie o znaczeniu heraldycznym.
- A fe jaki koszmarny naukowy \argon - skrzywiłem się. - Nasi dzielni archeolodzy
wykopali dziurę jak stodoła i trafili na wysoką piwnicę, a raczej suterenę, skoro jej okno
znajdowało się powy\ej poziomu ziemi... A więc wiemy ju\ wszystko.
- W dniu następnym po rekonstrukcji sklepienia wykop zasypano - powiedziała
Malwina, zamykając zeszyt.
- I teraz pójdziemy do zamku i śladem archeologów dokopiemy się do lochu?
zaciekawił się Piotrek.
- Ale\ po co? - uśmiechnąłem się. - Byli tacy mili, \e to, co najciekawsze, wydłubali
ze ściany i zabrali ze sobą.
Poprosiłem o dostarczenie nam eksponatu A-30-3/28 - bo taki numer ewidencyjny
nosił kawałek kamienia, który nas interesował. Zeszliśmy do piwnicy. Magazyn muzeum
był niewielki, dwa pomieszczenia po kilkanaście metrów kwadratowych. W mdłym
świetle \arówki było widać drewniane stela\e, zastawione gęsto tekturowymi pudłami. Z
jednego szczerzyła zęby ludzka czaszka, reszta była starannie zamknięta. Szukaliśmy
przeszło pół godziny, oświetlając latarką wyblakłe karteczki z numerami, naklejone na
kartony. Wreszcie, gdy ju\ prawie traciłem nadzieję, Malwina wypatrzyła nasz.
Wydobyliśmy pudełko z magazynu i poło\yliśmy je na stole. Kobieta przyniosła
szmatkę, dzięki czemu mogliśmy zetrzeć przynajmniej część pajęczyn i grubą warstwę
kurzu, którym było pokryte.
- Za pół godziny zamykamy - rzuciła i poszła do sal wystawowych.
Uniosłem pokrywę. Tektura była lekko wilgotna, cuchnęła stęchlizną. Po\ółkła gazeta
sprzed kilkudziesięciu lat. Odwinęliśmy ją ostro\nie. Papier rozłaził się w palcach.
I oto naszym oczom ukazał się spory kawał kamienia.
- Coś w rodzaju bardzo kiepskiej jakości marmuru - mruknąłem. - Jeśli się nie mylę,
widziałem podobne kamienie w Krynicy, koło wie\y...
W twardej skale ktoś wyrył gwiazdę - herb Oxenstiernów. Poni\ej znajdowała się
jeszcze data: 1607 .
75
- A więc dwa lata po ujęciu przez Kozaków nasz bohater trafił do lochów zamku w
Krupem - powiedziałem. - O ile to oczywiście herb, a nie przypadkowe podobieństwo...
Sfotografowałem kamień.
- Mógł chocia\ wyryć nazwisko - westchnął Piotrek. - Mielibyśmy wówczas
pewność...
- To i tak bardzo du\o - powiedziałem.
Kobieta stanęła w drzwiach. Wyglądała groznie.
- Zamykamy - oświadczyła gromko.
Podziękowaliśmy i opuściliśmy gościnne progi muzeum.
- No, to do Lublina - powiedziałem, siadając za kierownicą. - Zobaczymy, jakie
rewelacje ma dla nas pan Tomasz...
Nim dotarliśmy do miasta, zrobiło się dość pózno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]