[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedziała się z prasy albo z telewizji.
- Dobrze. Zaraz rano zadzwonię do mamy. A teraz muszę iść, bo Sam czasem się
budzi.
Khaled patrzył na nią rozognionym wzrokiem. Otworzyła usta, lecz nie wydobył
się z nich żaden dzwięk. Jakie słowa zasypałyby przepaść między nimi? Czy cokolwiek
odpędzi obawy?
- Dobranoc - szepnęła.
Khaled zacisnął pięści. Był wściekły na siebie, ponieważ zle postąpił. Wszystko
robi zle. Traci Lucy, a nie wie dlaczego.
A może jednak wie? Niezależnie od tego, co ona mówi, wiedział swoje. Kochała
mężczyznę, jakim był przed laty, a nie kocha tego, kim jest obecnie.
Nic nie mógł na to poradzić, lecz nie pozwoli jej wycofać się. Nieważne, że będzie
nieszczęśliwa. Postępował egoistycznie, ale nie mógł inaczej. Zbyt mocno jej pragnął.
Stanął przy oknie, zapatrzył się na ogrody, na wodę połyskującą w świetle księżyca. Czy
jego egoizm zniszczy ich troje?
R
L
T
W ciągu następnych dni Lucy odniosła wrażenie, że czas nabrał nieprawdopodob-
nego przyspieszenia. Khaled odbył rozmowę z ojcem i zaczęły się przygotowania do
wesela.
Lucy starannie unikała dziennikarzy, lecz nie mogła uniknąć osobistych rozmów.
Musiała poinformować o swej decyzji matkę. Wybrała numer i zacisnęła palce na słu-
chawce.
Przez kilka minut rozmowa toczyła się o wszystkim i o niczym, a wreszcie pani
Banks znacząco chrząknęła.
- Kiedy wrócisz?
- Wiesz, mamusiu, zdecydowałam się zostać trochę dłużej, bo Khaled i ja... Do-
szliśmy do wniosku, że dla dobra dziecka... powinniśmy się pobrać.
Pani Banks zaniemówiła.
- Mamusiu, dlaczego milczysz?
- Nie wiem, co powiedzieć.
Lucy przygotowała się na ostrą krytykę, lecz nie na taką reakcję. Ogarnęły ją nowe
wątpliwości.
- Takie wyjście jest rozsądne.
Powiedziała to, co powtarzała sobie do znudzenia.
- Rozsądne? - ostro zapytała pani Banks. - Moim zdaniem jest bardzo głupie.
- Mamo!
- Dlaczego ryzykujesz? Chcesz znowu cierpieć? Zapomniałaś, jak on cię potrakto-
wał? Zapomniałaś, co przeżyłaś, jak rozpaczałaś?
- Teraz jest inaczej.
- Czyli jak?
- Zbyt długo musiałabym tłumaczyć, ale naprawdę jest inaczej.
- Trudno mi w to uwierzyć. Znam mężczyzn nie od dziś, nie ufam takim jak Kha-
led.
- Ja też nie mam co do niego złudzeń - przyznała się Lucy. - Bierzemy ślub ze
względu na dziecko.
R
L
T
- Czy to konieczne? Dużo dzieci ma tylko matkę, która im wystarcza. Ja tobie wy-
starczyłam.
- Sytuacja jest inna, bo Sam jest synem następcy tronu. Kiedyś będzie władcą Bi-
ryalu.
- Co z tego?
Pani Banks twierdziła, że mężczyzni są niepotrzebni, bo kobiety doskonale oby-
wają się bez nich. Lucy długo święcie wierzyła matce. Przestała wierzyć, gdy poznała
Khaleda. Wyznawane zasady i przekonania rozwiały się pod wpływem pożądania.
- Mamo, naprawdę jest inaczej. Sam będzie spędzał część roku w Biryalu, a ja nie
oddam go Khaledowi, nie odsunę się w cień.
- Chcesz zrezygnować z dotychczasowego trybu życia?
- Moim życiem jest Sam. Rozumiesz to, prawda? Lubię dom i pracę, lubię znajo-
mych, ale to nie jest całe moje życie.
- Córeczko, chodzi mi tylko o to, żebyś była szczęśliwa.
- Będę.
Na tym w zasadzie rozmowa się skończyła. Mimo zapewnień, Lucy była nieszczę-
śliwa. Chciałaby czegoś więcej, a zgodziła się na małżeństwo z rozsądku. Pragnęła mi-
łości, uniesień, jakie kiedyś przeżywała. Chciała kochać Khaleda, ale nie wiedziała, czy
pokocha tego nowego, innego mężczyznę. Człowieka złamanego przez cierpienie, a jed-
nocześnie silniejszego.
Druga rozmowa okazała się dużo łatwiejsza.
Lucy przysiadła na łóżku, na którym Sam fikał koziołki. Nie mógł doczekać się
zabawy w basenie.
- Synku, dobrze ci tutaj?
- Bardzo.
- Cieszę się.
- Już idziemy?
- Za chwilę, skarbie. - Przygładziła potarganą czuprynę, ale odsunął się. Już się od
niej odsuwał! - Muszę coś ci powiedzieć. To będzie miła wiadomość.
- Jaka?
R
L
T
- Dobrze nam tutaj. - Urwała speszona. - Co byś powiedział, gdyby wujek Khaled
został twoim tatusiem? Chciałbyś mieć takiego tatusia?
Sam rozpromienił się, ale zaraz spoważniał.
- A jest moim tatusiem?
- Tak.
Lucy spodziewała się stu pytań, ale jej synek uśmiechnął się od ucha do ucha i ze-
skoczył z łóżka.
- Hurra!
Bez pytań zaakceptował nową sytuację. Zazdrościła mu. Gdyby ona też tak mogła.
Khaled czekał na nich koło basenu. Był dziwnie spięty. Lucy uśmiechnęła się.
- Sam jest zachwycony.
- Naprawdę?
Malec natychmiast pobiegł do basenu.
- Hadiya go przypilnuje - powiedział Khaled. - My idziemy na konferencję praso-
wą.
- Co takiego?
- Powinnaś być przyzwyczajona.
- Tamte konferencje były inne, pytano głównie zawodników, ja byłam w tle, a te-
raz...
- Różnica jest niewielka. Dziennikarze zadają pytania, my odpowiadamy.
- Jak odpowiadamy? Uczciwie?
- Dziennikarze nie muszą znać szczegółów - chłodno odparł Khaled. - Dla dobra
dziecka będziemy udawać zakochanych narzeczonych.
- Dobrze - rzekła potulnie.
Przebrała się w przyniesioną przez pokojówkę tradycyjną szatę i buty na niskich
obcasach. Włosy upięła w elegancki kok.
Gdy wyszli na taras, posypały się pytania. Lucy niewiele rozumiała, mrugała ośle-
piona reflektorami, słyszała pojedyncze, oderwane słowa: dziecko, wesele, miłość. Kha-
led spokojnie odpowiadał na pytania. W pewnym momencie podniósł rękę, aby uciszyć
gwar.
R
L
T
- Zlub odbędzie się za dwa tygodnie. Tutaj.
Zadano nowe pytania. Khaled uśmiechnął się.
- Bardzo kocham moją narzeczoną. - Objął Lucy, przyciągnął do siebie, więc spoj-
rzała w błyszczące czarne oczy. - Mam rację, kochanie? - zapytał.
Uśmiechnęła się z przymusem. Była zdenerwowana, ale podniecona.
- Oczywiście.
Khaled przelotnie pocałował ją w usta, a dziennikarze zaczęli klaskać.
Nie słyszała już żadnych pytań. Czy takie będzie jej nowe życie?
Trzymając się za ręce, zeszli z tarasu. Gdy drzwi się zamknęły, Khaled puścił Lu-
cy.
Poczuła się opuszczona, jakby została sama na świecie.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Lucy obudziła się bardzo wcześnie, podeszła do okna i obserwowała nadchodzący
świt. Wschodzące słońce zabarwiło perłowoszare niebo na różowo, chłodne powietrze
było rześkie.
Nadszedł wielki dzień. Pomimo napiętych, trochę sztucznych kontaktów z Khale-
dem i niezależnie od tego, jakie okaże się to małżeństwo, ślub jest ważny. Lucy chciała
być szczęśliwą panną młodą.
W szafie wisiała skromna suknia koloru kości słoniowej. Miejscowa krawcowa
uszyła ją według prostego wzoru z katalogu, złotą nicią wyhaftowała wzór winorośli.
Rozległo się pukanie. Weszła pani Banks, która przyjechała przed paroma dniami.
Lucy cieszyła się, że matka jest przy niej. Nie przyznała się do dręczących ją obaw,
uważała, że nie warto.
Na ślub zaprosiła jedynie matkę, nikogo więcej. Zastanawiała się, czy zaprosić
Erika, który przyjaznił się z nią i z Khaledem, ale zrezygnowała z zamiaru, bo ich przy-
jazń się skończyła.
- Wyspałaś się? - zapytała pani Banks.
- Nie bardzo. Za to Sam śpi jak zabity. Nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Tym lepiej.
- Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]