[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dziwiła się powszechnej reakcji. W granatowych szortach i białej koszulce polo
wyglądał niezwykle atrakcyjnie, a kiedy się uśmiechnął, naprawdę można było
stracić głowę.
R
L
- Dzień dobry, drogie panie. Rozumiem, że przyszłyście tu poćwiczyć, ale
mam dla was złe wieści. Shelley miała wczoraj wypadek, skręciła nogę w kostce,
dlatego z przykrością zawiadamiam, że zajęcia z aerobiku muszą być odwołane do
końca rejsu.
Rozległy się głośne narzekania, a Lana z trudem powstrzymała złośliwy
uśmiech. Wiedziała, jak potrafią reagować rozczarowane kobiety i coś jej mówiło,
że tym razem Zac nie wywinie się tak łatwo.
- Proszę się nie martwić - ciągnął z uśmiechem. - Shelley będzie tu codziennie
od dziesiątej do piętnastej, aby wam doradzać i kontrolować wasze ćwiczenia, ale
może brać w nich udział tylko jako obserwator. Dziękuję za zrozumienie i życzę
dobrej zabawy.
Okazało się, że jego podziękowania były zdecydowanie przedwczesne. Jesz-
cze nie skończył mówić, gdy obiegły go zdenerwowane panie.
- To chyba jakieś żarty!
- Zapłaciliśmy za tę usługę i będziemy się jej domagać!
- Złożę skargę u armatora! To, co się dzieje na tym rejsie, jest niedopuszczal-
ne!
Uśmiech powoli znikał mu z twarzy. Uniósł dłoń, próbując coś powiedzieć:
- Drogie panie, jeśli pozwolicie...
- Niech pan posłucha! - przerwała mu wysoka, opalona blondynka. - To mój
dziesiąty rejs rozmaitymi liniami i mogę stwierdzić, że wasza obsługa pozostawia
wiele do życzenia.
- Jestem zaskoczona, panie McCoy - syknęła zimno kolejna kobieta. - Za mo-
ich czasów oficer rozrywkowy umiał sobie poradzić z takimi kłopotami. Z taką
niekompetencją nie zasługuje pan na swoją pensję!
Oho, sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej napięta. Lana po
początkowej satysfakcji zaczynała odczuwać współczucie.
R
L
Przed Zaca przecisnęła się jeszcze jedna kobieta i wyciągając oskarżycielsko
palec, powiedziała:
- Zakładam, że wie pan, kim jestem. - Gdy skinął głową z zaciśniętymi usta-
mi, perorowała dalej: - A zatem oświadczam, że pan Rock i ja jesteśmy nie tylko
udziałowcami tych linii żeglugowych, ale też nasze rekomendacje mają wpływ na
dobór załogi. Pan raczej nie może na nią liczyć w przyszłości. - Miarowo dziobała
palcem powietrze, podkreślając każde słowo. - Radzę panu naprawić to niedopa-
trzenie najszybciej, jak to możliwe. - Obróciła się i majestatycznie wypłynęła z sali.
Lanie coraz bardziej było go żal. Widziała jego spięte ramiona, zaciśnięte usta
i współczuła mu serdecznie. Ostatnio zdarzyło jej się coś podobnego. Kilka tygodni
wcześniej, gdy odwołała się do swojego dyrektora, by mianował ją rzecznikiem
muzeum w wyprawie do Egiptu, przeżyła jedno z największych upokorzeń swojego
życia. Mianowicie dyrektor niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że nie takiej
twarzy poszukuje muzeum".
Zrozumiała, co chciał powiedzieć. Miała zbyt dużo rezerwy, była zbyt po-
ważna i konserwatywna. Dlatego szybko awansowała na głównego kustosza, nie
nadawała się jednak do tego, by reprezentować muzeum na szerszym polu. Rzecz-
nikiem została jej stażystka o większych oczach, większych piersiach, lepiej ubrana
i niestroniąca od żartów. To bolało, i to bardzo.
Praca stanowiła treść jej życia. To była jedyna dziedzina, w której odczuwała
osobistą satysfakcję, dlatego długo nie mogła się pozbierać po tamtej rozmowie.
Odrzuciła bolesne wspomnienia i zastanawiała się, co powinna zrobić. Mo-
głaby przecież pomóc Zacowi wyplątać się z tej sytuacji...
Kilka razy ścisnęła i rozwarła dłonie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Te-
raz albo nigdy.
Odetchnąwszy głęboko, podeszła do Zaca McCoya i spytała:
- Mogę wtrącić słowo?
R
L
Potarł czoło dłonią, a po sali przebiegał szum. Po raz pierwszy Zac wyglądał
na wytrąconego z równowagi.
- Chyba to nie najlepsza pora na pogawędki.
- Wiem, ale proponuję ci pomoc. Jestem wykwalifikowaną instruktorką aero-
biku. Jeśli chcesz, mogę poprowadzić ten kurs.
- Naprawdę jesteś instruktorką aerobiku?
Zabrzmiało to tak, jakby oświadczyła, że jest kosmitą.
- W innym wypadku nie proponowałabym ci tego.
Wyrazna ulga złagodziła napięcie na jego twarzy, a usta wykrzywił dziwny
uśmieszek.
- Wspaniale. Czyli poprowadzisz kurs, a ja będę ci coś winien!
- Nic nie będziesz mi winien - zaprotestowała szybko.
- Ależ tak - zapewnił.
Do licha, jak to się stało, że chciała wyświadczyć mu przysługę, a wpakowała
się w kolejne kłopoty? Z tym uśmieszkiem i żarem widocznym w jego oczach wy-
glądał tak pociągająco, że dla własnego dobra powinna rzucić wszystko i zmykać
stąd jak najdalej.
- Słuchaj, zapomnijmy o tym - próbowała się wycofać.
- Nie ma mowy. Ratujesz mnie przed tymi harpiami i tylko to się liczy. Na-
przód, wyciśnij z nich ostatnie poty. Powodzenia, a jak skończysz, wpadnij do mo-
jego biura. - Wyprostował się, jakby nagle odzyskał wigor.
Zanim wyszedł z sali, dotknął jej ramienia.
- Tak? - spytała, odwracając się.
- Jeszcze jedno. Dla twojej wiadomości, zawsze spłacam długi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]