[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozpoznali jako zabrany z mieszkania Anny K.
Cóż z tego? powiedział. Czy mam odpowiadać za to, że ktoś zawiesił w swoim mieszkaniu moje zdjęcie? Ja nie mam nic wspólnego z odnalezionym
szkieletem, a tym bardziej z zaginięciem Anny K.
Prokuratorzy nie zamierzali prowadzić w tym dniu długiego przesłuchania. Odłożyli je na pózniej, kiedy już zdołają wyjaśnić wszystkie istotne szczegóły
dowodowe. Odesłali więc zatrzymanego
58
do aresztu, a w prokuraturze prowadzili dalej ustalenia dotyczące przedmiotów znalezionych przy zamordowanej.
Zwiadek Tadeusz Gerhard, syn Adeli, rozpoznał w jednej z teczek własną teczkę szkolną, która zginęła mu w styczniu 1952 roku. Wymienił niezmiernie ważną
cechę indywidualizującą tę teczkę: rodzaj sztywnika. Zrobił go sam z piłki do cięcia metalu. Faktycznie sztywnik w znalezionym fragmencie teczki zrobiony był
z takiej piłki.
Helena Gerhard, córka Adeli, rozpoznała warkoczyki Anny K. Leżały one między innymi splecionymi z włosów blond i kasztanowych. Kilka osób
zidentyfikowało obuwie Anny K Trzej świadkowie rozpoznali fragment płaszcza.
Kiedy przedstawiono te dowody podejrzanemu, który od 12 grudnia 1958 roku pizebywał w areszcie tymczasowym, wyjaśnił on spokojnie:
Anna K. przyjechała do L. w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku, żeby starać się o zapomogę Caritasu". M'ała niemowlę na ręku. Otrzymała
zapomogę, a także mieszkanie, w zamian za co nrała załatwiać drobne zakupy dla plebanii: świece, wino, mydło i inne artykuły. Dziecko wkrótce zmarło, a
Anna K. pozostała na plebanii. W roku czterdziestym szóstym podjęła się sprowadzenia na budowę kościoła wagonu cementu. Wyjechała na cztery dni, a po
powrocie oświadczyła, że zaszła w ciążę z nie znanym jej osobnikiem. Twierdziła, że to moja wina, że gdyby nie pojechała po cement, to zdołałaby uniknąć
tego nieszczęścia. Urodziła dziecko w listopadzie
9
i od tego czasu działała na szkodę plebanii. Ostatni raz widziałem ją w tysiąc dziewięćset czterdziestym dziewiątym roku.
Wyjaśnienie to nie było przekonywające. Prokuratorzy zdołali ustalić, że Anna K. odwiedzała proboszcza w latach następnych w Kamienicy. Po przedstawieniu
zdjęcia kudłatej Helki" kilka osób przypomniało ją sobie, a nawet jej skandaliczne zachowanie: kradła kury. Poza tym było wątpliwe, żeby tuż po powrocie z
czterodniowej podróży Anna wiedziała, że zaszła w ciążę z nieznajomym. Może wspomniała o ciąży, ale z Chelem.
Na początku stycznia do prokuratury zgłosił się niezmiernie cenny świadek. Przekazał on wiadomość o tajemniczym pamiętniku pisanym przez proboszcza.
Dlaczego zgłasza się pan dopiero teraz? Myśmy kilka razy pytali pana, czy nie zna pan dalszych szczegółów z życia Anny K. i Marka Chela, a pan twierdził,
że wszystko już powiedział zganił go prokurator Pracki.
Ja się niedawno o tym dowiedziałem. Zastanawiałem się, czy przyjechać z tym do panów i czy może mieć to jakieś znaczenie dla sprawy. Ale
żBecydowałem się. Pamiętnik już nie istnieje, został spalony przez proboszcza zaraz po wykopaniu zwłok w domu parafialnym.
I jaki możemy mieć pożytek z tej wiadomości?
Pamiętnik został spalony, ale poprzednio przechowywali go dwaj wikariusze, którym Chel przekazał go przed aresztowaniem.
60
Czy wiadomość była pewna? Prokuratorzy ustalili nazwiska wikariuszy, którzy pracowali w Kamienicy podczas pobytu. proboszcza w więzieniu. Dowiedzieli
się także o miejscach ich aktualnego zamieszkania i wezwali obu na przesłuchanie. Kiedy księża przybyli do prokuratury, opowiedzieli wiele szczegółów z
apologii vitae", powierzonej im przez proboszcza Chela. Ksiądz Chel dość dużo miejsca poświęcił w niej Annie K.
Przedstawił ją jako matkę nieślubnego dziecka, którego ojcem był tajemniczy i bogaty pan. Co pewien czas bogacz ten przychodził do kościoła i starając się,
by nikt tego nie zauważył, zostawiał na ołtarzu pieniądze na utrzymanie dziecka. Pieniądze te rankiem zabierał ksiądz Chel i następnie wręczał Annie K.
Kobieta nie doceniała jednak życzliwości proboszcza. Była ordynarna, zle się do niego odnosiła i bez skrupułów okradała go. Pewnego dnia w tajemniczy
sposób zniknęła. Okazało się, że ktoś ją zamordował."
Marek Chel wspomniał więc o zamordowaniu Anny K. jeszcze przed odkopaniem zwłok. Więcej, napisał, że może być podejrzewany o ten czyn i zapowiadał
aresztowanie pod zarzutem morderstwa.
Prokurator skrupulatnie spisał odtworzone przez wikariuszy sformułowania z pamiętnika należącego prawdopodobnie do księdza Chela. Zeznania obu księży
były zgodne i pokrywały się w sprawach dotyczących Anny K.
Podczas kolejnych przesłuchań ksiądz Marek Chel zmienił nagle swoje wyjaśnienia. Przyznał,
9
że Anna K. przyjeżdżała również do Kamienicy, czyli widywał ją także po tysiąc dziewięćset czterdziestym dziewiątym roku.
Po co przyjeżdżała?
Jak zwykle, coś ukraść...
Czy tajemniczy osobnik nie zostawiał już na ołtarzu pieniędzy na utrzymanie swego dziecka?
Nie... A o jakiego osobnika chodzi?
O tego, który występował na kartach apolo-gii vitae".
Ja o niczym takim nie wiem powtarzał podejrzany.
W jednym z listów pisanych przez Marka Chela z więzienia do krewnego znalazło się znamienne zdanie: Zaginięcie Anny K. i odkopanie jej zwłok...", po
czym przekreślił jej" i napisał jakiejś kobiety".
Przypadkowe przejęzyczenie?
Prokuratorzy napisali akt oskarżenia i przesłali go do sądu wraz ze wszystkimi ekspertyzami i dowodami wskazującymi, iż szczątki odkopane w domu
parafialnym należą do Anny K., a jej mordercą jest oskarżony Marek Chel.
Sąd pierwszej instancji oceniwszy zebrany materiał i zeznania świadków przesłuchanych na rozprawie przyjął, iż oskarżony Marek Chel jest zabójcą Anny K.,
której zwłoki odkopano w domu parafialnym. Sąd uznał również za udowodnione ojcostwo syna Anny K. oraz dał wiarę zeznaniom świadków, którzy
rozpoznali przedmioty znalezione przy szczątkach, jako należące kiedyś do Anny K. Skazany odwołał się od wyroku Sądu Wojewódzkiego do Sądu
Najwyższego. Obrońca twierdził, że w żadnym wypadku nie można mieć pewności, iż odnaleziony kościec należy do Anny K. Jego zdaniem badania
antropometryczne metodą superprojekcji nie dają stuprocentowej pewności. Poza tym zapytywał, jak biegli mogli się pomylić w ocenie wieku zamordowanej o
niemal 10 lat? Eksperci ocenili przecież wiek kośćca na 47 54 lata, a Anna K. ukończyła 39 i trzy miesiące.
Sąd Najwyższy w pełni podzielił wątpliwości obrońcy. Zarzucił wyrokowi pierwszej instancji, iż nie wypowiedział się w sprawie braku oryginalnego protokołu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]