[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może i pamięta pan, co tu się działo. Oni nas, a potem my ich...
- Kto kogo? - dziwił się Kobyłka.
- Czy to ważne? - mężczyzna na chwilę zamyślił się. - Pamiętaj, synku, wojna to
bezsens, zwłaszcza gdy walczą ze sobą sąsiedzi.
- A co ten  Hnat tu robił? - podpytywałem.
- Czaił się na skarb hrabiego z Krasiczyna. Jego służący ukrył w górach jakiś wielki
skarb. Lokaja złapali ci z UPA, ale lokaj nic im nie powiedział. Zabili go. Podobno jednak był
ktoś, kto wiedział, gdzie jest skrytka i ten człowiek przyjeżdżał trzy razy na zamek do
Krasiczyna. Za każdym razem UPA próbowała zdobyć warownię. Zadaniem  Hnata było
kontrolowanie skarbców UPA, których było kilka w całych Bieszczadach. Część rozkradli
polscy żołnierze, część wykopali sami Ukraińcy. Jednak największy skarb został w górach.
- Jak  Hnat mógł pilnować czegoś, o czym nie wiedział, gdzie jest schowane? -
zastanawiałem się.
Staruszek uśmiechnął się.
-  Hnat był cierpliwy. Wiosną 1947 roku, gdy przeprowadzano akcję  Wisła ,
pojawił się tu człowiek hrabiego. Wynajął przewodnika, z którym miał przez Czechosłowację
przejść ze skarbem do Niemiec. Wtedy  Hnat z resztką swych ludzi zaczął pościg. Zcigał tę
dwójkę prawie do połonin. Przewodnik zorientował się, że są śledzeni i razem z człowiekiem
hrabiego zaczął uciekać na zachód. Wtedy ludzie  Hnata ostrzelali ich. Przewodnik cudem
przeżył i uciekł w stronę Jabłonki. Tam widział coś, czego nie powinien.
-  Hnat nie szukał przewodnika? - podpytywałem starca.
- Szukał, ale wtedy głupio wpadł w zasadzkę.
- A skąd pan to wszystko wie? - odezwał się Kobyłka.
Starzec znowu uśmiechnął się.
- Chodzmy - pociągnąłem Kobyłkę za rękę.
- Dlaczego? - Kobyłka był zdziwiony.
- Ten pan powiedział już wystarczająco dużo szczegółów.
- To co? - Banderas patrzył na Białego z uśmiechem.
- Załóżmy się - Biały myślał, że tym zniechęci kolegę.
- O co? - rzeczowo zapytał Banderas.
- Przegrany wniesie bagaże zwycięzcy na Czulnię - zaproponował Gustlik.
Wszyscy staliśmy u podnóża skały otaczając Białego i Banderasa.
- Zgoda - Banderas wyciągnął dłoń do Białego.
Ten przyjął zakład. Maciek i Gustlik wyjęli z plecaków liny, uprzęże.
- Możemy skorzystać z waszych haków? - zapytałem instruktora ze szkółki
wspinaczkowej.
- Nie ma sprawy - rzucił patrząc w górę na dziesięciolatka, który na szczycie skałki
wypinał się z uprzęży i szykował się do zjazdu z drugiej strony.
Instruktor był niskim, szczupłym brunetem w okularach. Zza szkieł spoglądały oczy o
wesołych ognikach.
- Głupi zakład - skomentował.
- Co zrobić - wzruszyłem ramionami. - Młodość, chęć pokazania, że jest się
najlepszym.
- Wie pan, do czego to prowadzi? Do niepotrzebnego kalectwa. Wspinał się pan?
- Tak - odpowiedziałem.
Kamień Leski ciągnie się prawie idealnie ze wschodu na zachód. W zachodniej części
znajduje się wysokie wypiętrzenie skały o łagodnie zaokrąglonym szczycie. Spacerując po
jego grzbiecie, długim na około sto metrów, mamy po jednej stronie kilkunastometrową
przepaść, na której dnie staliśmy, a po drugiej, łagodne zbocze, skąd doskonale widać masyw
Czulni.
- Kamień Leski ma podobno diabelską moc - opowiadałem młodzieży jednocześnie
przyglądając się przygotowaniom do zawodów. - Jest wiele legend opowiadających o tym, jak
powstał. Jedna mówi, że to panna, która nie doczekała się swego ukochanego, zamieniła się w
głaz. A to znów, że bies Czulniasty chciał ów kamień zrzucić z pobliskiego szczytu Czulni na
kościół w Lesku, lecz gdzieś w oddali uderzono w dzwon kościelny i diabelska moc uciekła, a
czarci ładunek upadł właśnie tutaj.
Biały i Banderas stali już gotowi do wyścigu. Instruktor wszedł na szczyt skałki, żeby
stamtąd obserwować zawody. Ja asekurowałem Banderasa, a Maciek Białego. Chłopcy mieli
ułatwione zadanie, bo haki były już wbite w skałę, więc pozostawało im tylko wspinać się i
wpinać do kolejnych ubezpieczeń. Na trasie mieli tylko trzy poważne przeszkody: gładką
ścianę na dole, przewieszkę na wysokości dziesięciu metrów i szeroki kołnierz metr wyżej.
- W górę, chłopaki! - krzyknął Gustlik.
Uczniowie ze szkółki i nasi obozowicze kibicowali wskazując najlepsze ich zdaniem
ścieżki. Banderas wpierw uważnie przyjrzał się skale. W tym czasie drobniejszy od niego
Biały, wyszukując drobne szczeliny w gładzi skały, piął się ku przewieszce. Gdy Biały był już
trzy metry nad nami, Banderas podskoczył. Wybił się wysoko i w chwili, gdy miał już opaść,
znalazł szczelinę i wbił w nią palce. Dzięki temu jednemu skokowi szybko dogonił Białego.
Obaj kilka minut walczyli przy nawisie skalnym wystającym na prawie pół metra. Biały
próbował znalezć jakiś uchwyt w łatwiejszym miejscu. Banderas, który najpierw oglądał
skałę, wiedział, że tam gdzie nawis był największy, była dość szeroka szpara, żeby można
było wejść wyżej.
Banderas, gdy był dokładnie pod interesującym go miejscem, odbił się nogami od
ściany ku górze. Wyciągnął długie ramiona i już wisiał trzymając się wpierw jedną, potem
drugą ręką. Biały widząc to nic wytrzymał nerwowo i powtórzył manewr Banderasa. Niestety,
nie zdołał złapać się skały i poleciał do tyłu. Wtedy okazało się, że nie wpiął dobrze
karabińczyka do ostatniego haka. Groził mu upadek z kilku metrów plecami na kamienie u [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl