[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aplikatora. - Belazir kazał mu sprawdzić rejestry kontrolne.
Kolnari wykonał polecenie, wyrywając jej notatnik, a na-
stępnie odchodząc, by sprawdzić stan rannej kobiety, na którą
dotąd nikt nie zwracał uwagi. Mimo że była wrogiem, Channa
poczuła litość, patrząc na białe drzazgi i dreszcze bólu, które
przebiegały przez kościstą, owalną twarz rannej.
- Mówi, że dzwig był wyregulowany na średni ciężar,
kiedy go przeglądała - informował Simeon na bieżąco. -
Mężczyzna sprawdza. Belazir mówi, że to nie twoja wina.
Pot spływał Channie po plecach. Zaczęła się już odprężać,
gdy wojownik wyciągnął nóż. Zaklęła pod nosem. Technik
zamknęła oczy i pochyliła głowę. Mężczyzna zadał jej szybki
cios w kark i już nie żyła.
- No, załatwione - powiedziała do Simeona.
- Co masz na myśli?
- Nie jestem całkiem pewna.
Urządzenie musiało wrócić do składu maszyn, dwa pozio-
my wyżej, aby je naprawiono. Maszyny wymagające wy-
produkowania części, które były uszkodzone, nie mogły być
rozmontowane, dopóki nie ukończono pracy.
Belazir wysłał eskadrę lekkich krążowników do nowego
kwadratu i usiadł. Tak, pomyślał. Zdumiewające. Channahap
Tl
walczyła z nim, aż dotarli do martwego punktu w tej strategicz-
nej grze. Wygrała jedną z wcześniejszych rund. Bardzo, bardzo
dobry gracz. Niewielu starszych oficerów Kolnari mogło spra-
wić się lepiej, a przecież turnieje gier wojennych były jednym
z głównych sposobów, w jaki wypełniali swój wolny czas.
- Channahap dobrze sobie radzi? - zauważył Serig. Zaj-
rzał ponad ramieniem dowódcy na ekran przedstawiający
zbiornik na wodę Panny Młodej, a potem przebieg otwierania
go, pokazany tuż obok na mniejszym ekranie. - Rzeczywiście
dobrze.
Belazir przytaknął. Co za kobieta, pomyślał entuzjastycz-
nie. Od pewnego czasu przestał zwracać się do niej per brudny
robaku. Bitwa na zwłokę i kłamstwa, którą mu wypowiedziała,
była równie zręczna i podstępna, jak gry wojenne. Naprawdę
szkoda, że Channahap nie jest z Boskiego Nasienia. A jeszcze
bardziej szkoda, że nie przeżyje zbyt wielu lat w środowisku
statków Klanu. Rzadko zdarzało się, by powietrze, jedzenie
i woda Kolnari odpowiadały potrzebom życiowym obcych.
Z pewnością podobnie było z przodkami Kolnari, zanim się
przystosowali.
Ale dopóki będzie żyła, będę się z nią wspaniale bawił.
- A teraz te raporty - zwrócił się do Seriga. - Zawierają
brednie o niewinności. Co to ma znaczyć?
- Wspaniałe pytanie, mój panie. Powinienem zadać je tym
brudnym robakom.
- Uważasz to za rezultat działań wroga?
- Takie wytłumaczenie wydaje mi się rozsądne, mój pa-
nie. Albo nieświadomie wpływają na wojsko, albo mogą coś
wiedzieć o tych zjawiskach.
Belazir rozważał drugą możliwość.
- Albo mogą nic nie wiedzieć. Równie dobrze może to
być jakiś sabotażowy plan Aragiza, choć trudno w to uwie-
rzyć. Albo uboczny skutek tej... choroby.
- Tak czy inaczej, zle wpływa na morale, mój panie.
A sama choroba może być rodzajem broni.
Belazir pokiwał głową.
- No dobrze. Wez pięciu niewolników wybranych na
chybił trafił, ale żadnych niezbędnych dla prawidłowego funk-
cjonowania stacji, i poddaj ich torturom.
- Tylko pięciu, mój panie? - Aagodny głos Senga wy-
rażał zdziwienie.
- To mało odporni i wrażliwi ludzie - odpowiedział
Belazir. - Pięciu całkowicie wystarczy. Większa liczba mo-
głaby wywołać panikę. Na razie pozwólmy reszcie brudnych
robaków zachować spokój, zadowolenie z siebie i współ-
pracować z nami. Panikować pozwolimy im pózniej i sami
wybierzemy porę. Wyciągnij z tej piątki informacje, których
potrzebujemy o tym... zjawisku. Jeśli nie będą nic wiedzieć,
wez następnych.
- Mam to transmitować?
- Nie, nie, Serig. Jeśli ujawnimy naszą ignorancję, to tym
samym przyznamy, że jest coś, czego nasi wojownicy się boją.
Jeżeli to rzeczywiście jest efekt działania wroga, to dowiedzą
się, czego szukamy... albo pomęczymy następnych pięciu.
Serig pokłonił się w pas.
- Bardzo dobrze, mój panie.
Belazir z powrotem skupił uwagę na grze.
- Dlaczego? - zapytała Channa.
- Zabierz ręce z mojego biurka i stań na baczność -
powiedział spokojnie Belazir, kierując w jej stronę wąskie
ostrze sztyletu.
Wpatrywał się w nią, dopóki nie zastosowała się do jego
polecenia.
- Dwoje z tych ludzi prawdopodobnie umrze - wyszep-
tała, dysząc ciężko. - Mistrzu i boże. Oni byli torturowani.
- Oczywiście, że tak. Taki wydałem rozkaz.
- Ale dlaczego?
Wstał, obszedł powoli biurko, stanął tuż za nią, a potem
powiedział jej cicho do ucha:
- Jesteśmy zdobywcami. Nie wyjaśniamy naszych poczy-
nań. To nie jest gra taka jak ta, w którą gramy w waszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]