[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sercem. Teraz osobiście się o tym przekonała. To, co Tom Carey mówił i ro
bił, zwłaszcza poprzedniego wieczora, było jednym wielkim kłamstwem.
Ona przynajmniej nie poszła do łóżka z łajdakiem", jak to wykrzykiwały
Penny i Grace wśród szlochów, wspominając swoje związki.
Myślała, że ogarnie ją złość, będzie miała ochotę awanturować się
i płakać, ale nie czuła nic oprócz pustki i ciężaru na sercu. Jednak gdy
Tom przyszedł pół godziny pózniej, była bardzo spięta. Tom popatrzył
badawczo na Liz, potem na Adelinę. Zrozumiał, że się pogodziły, i jego
twarz trochę pojaśniała. Najpierw pochylił się nad Adelina, wziął ją za
ręce i zaczął z nią rozmawiać po włosku.
Liz nie wiedziała, o czym rozmawiają, ale Adelina uśmiechnęła się
i odpowiadała pogodnym tonem. Po chwili zaczęła coś szybko mówić.
Tom spojrzał na Liz i zapytał:
- Dlaczego nie powiedziałaś, żebym cię tu przywiózł? Bardzo się
zaniepokoiłem, gdy poszedłem sprawdzić, co u ciebie, i zastałem pusty
pokój. Jak się czujesz?
- Dziękuję, dobrze. A przyjechałam sama, bo nie chciałam spra
wiać ci jeszcze więcej kłopotów odpowiedziała dobitnie Liz.
- A kiedy to nie sprawiałaś mi kłopotów? - spytał żartobliwie
i uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał na widok ponurej miny
Liz. - Na pewno dobrze się czujesz? - Tom zmarszczył brwi. Wczoraj
przeżyłaś szok, ale dzięki Bogu wszystko skończyło się lepiej, niż moż
na było przypuszczać. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać.
Wróć ze mną do willi. Panu diMarco już nic nie grozi.
- Nie ruszę się stąd, póki go nie zobaczę - oznajmiła chłodno Liz. -
Wszystko mi jedno, jak długo będę musiała czekać. Teraz obchodzi mnie
tylko on, jasne?
Zobaczyła, jak zmienia się wyraz jego twarzy
- O co ci chodzi? - spytał.
- Nie bądz głupi - zadrwiła Liz.
- Tak, w końcu powinienem nabrać rozumu - odparł równie chłod
no Tom.
117
- Więc oboje mieliśmy nauczkę.
- Moglibyśmy o tym porozmawiać?
- Po co?
- Doskonale wiesz, po co.
Liz spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, wiem przyznała. Ale nie mam ci nic do powiedzenia. -
Zauważyła, że Tom jest wściekły ale i zraniony, jednak nie czuła naj
mniejszej litości. Nie czuła nic. Chciała tylko, by sobie poszedł i zosta
wił ją w spokoju.
Gdy wreszcie opuścił poczekalnię, Adelina znów wzięła Liz za rękę.
Dziewczyna podniosła wzrok i napotkała spojrzenie zrozpaczonych,
smutnych, błagających o wybaczenie czarnych oczu. Liz z trudem po
wstrzymywała łzy. Miała ochotę krzyczeć, wyć, zrobić coś, co ulżyłoby
jej bólowi, ale tylko zagryzła wargi.
- To moja wina szepnęła Adelina. - Dio mio! Co ja narobiłam?
- Przywróciłaś mi rozsądek - odparła szorstko Liz. Nie! - Potrząsnęła
głową gdy Adelina chciała coś powiedzieć. Nie chcę więcej o tym mówić.
Adelina się poddała, ale widać było, że jest nieszczęśliwa.
Do Dona pozwolono im wejść dopiero o drugiej. Przewieziono go
już z sali pooperacyjnej do separatki. Głowę miał obandażowaną, twarz
białą jak kreda, ale oddychał równo i spokojnie. Lekarz poinformował,
że pacjent dobrze zniósł operację, jego stan jest stabilny, a puls równo
mierny i silny. Jeśli nic się nie zmieni, pan diMarco wyjdzie ze szpitala
za dziesięć dni, a wtedy będzie już musiał tylko uważać na siebie i dużo
odpoczywać. Poradził też, żeby one same również trochę zregenerowały
siły i wróciły do szpitala jutro, gdy Don w pełni odzyska świadomość.
Gdy Adelina na własne oczy zobaczyła, że Donowi naprawdę nic
nie zagraża, zgodziła się pójść do domu i trochę się przespać. Pojechały
taksówką. Przywitał je Dieter. Powiedział, że Tom przekazał mu dobre
wiadomości i zaraz potem wyjechał. Zdaniem Dietera Liz wyglądała
dziwnie, ale nie robił na ten temat żadnych uwag. Zrozumiał, że coś
poszło zle między nią a Tomem, który po powrocie ze szpitala na pyta
nia odpowiadał krótko i opryskliwie.
Następnego dnia rano Don już nie spał, ale był oszołomiony. Słu
chał ich z uśmiechem, mówił mało, ale mocno trzymał rękę uszczęśli
wionej Adeliny. Dowiedziały się, że pan Carey dzwonił i pytał o naj
nowsze wiadomości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]