[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uprzednio wyszedł i ruszył z powrotem do kantyny.
Rozdział szósty
I
Zachodzące słońce zaglądało do rozpruwalni oślepiającym okiem meduzy. W
jego blasku noże w rękach robotnic zdawały się ociekać krwią.
Daniela pruła letni, jedwabny płaszcz. Obok niej siedział Harry; pokazywała
mu, jak się pruje ubrania.
Widzisz, Harry? Patrz uważnie. Przydeptujesz stopą jeden koniec ubrania.
O, w ten sposób, a drugi koniec trzymasz pod lewą pachą. Palcami lewej ręki
naciągasz materiał nieco w bok, o tak... - już miała na końcu języka ,,... jak
skrzypce", ale ugryzła się w język. Nie chciała przypominać mu o jego
ukochanych skrzypcach, które zwykł trzymać w podobny sposób. Szybko
dodała więc: - ... jak coś spoistego. A teraz nóż trzymany w prawej ręce
prowadzisz wzdłuż szwu tam i z powrotem. Rozumiesz?
To nie wydaje się skomplikowane - odrzekł Harry. Przysunęła się bliżej do
niego. ^Przyjemnie było
czuć jego obecność.
Wiesz, zawsze marzyłam o tym, żebyśmy mogli pracować razem. Siedząc
tu, zawsze myślałam sobie, że to bez sensu, że ty jesteś gdzie indziej, a ja gdzie
indziej. Dlaczego nie moglibyśmy być razem? Tu przecież pracują setki ludzi.
Czemu nie miałbyś być jednym z nich? No, powiedz, Harrik, czy to nie
cudowne: być tu we dwoje?
Harry nic nie powiedział, tylko skinął głową - wydawał się być całkowicie
pochłonięty pracą.
79
- Czy nie jest to miłe? - powtórzyła pytanie. Nawet nie spojrzał na nią. - Mów
ciszej - powiedział.
- Mogą cię usłyszeć. Czy tu wolno rozmawiać?
- Ach, oczywiście! Tu jest pełna wołność. Tu Wowka jest szefem! -
powiedziała z dumą.
Noże połyskiwały krwią tłoczoną do rozpruwalni przez zachodzące słońce -
jakby krajano tu nie stare ubrania, tylko żywe arterie. Daniele ogarnęła nagle
ciekawość, czy potrafi spojrzeć prosto w słońce, nie ślepnąc przy tym. Zawsze,
gdy tego próbowała, udawało jej się tylko troszeczkę podnieść oczy i zaraz
musiała je opuścić z powodu bólu pod powiekami. Dziś po raz pierwszy w życiu
udało się jej spojrzeć słońcu prosto w twarz". Miała wrażenie, że zagląda do
samego nieba.
- Harry! Widzisz słońce? Teraz możesz zobaczyć, jak ono naprawdę wygląda!
- To nie słońce, to mistyfikacja - odpowiedział. Nawet nie podniósł głowy,
jakby słońce naprawdę nie było warte oglądania.
- Dla ciebie wszystko jest oszustwem! Ty już w nic nie wierzysz!
Nie odpowiedział. Daniela była oczarowana szybkością i perfekcją jego pracy.
- Harry, wiesz, od dziś ja też już w nic nie wierzę. Niczemu i nikomu. Mówią,
że zostałeś zabrany do transportu. Jak więc możesz siedzieć tu ze mną? Od dziś
ja też już w nic nie wierzę.
Nie odrywając wzroku od pracy, Harry odpowiedział:
- Nie można już być deportowanym, bo wszędzie jest tak samo.
Daniela nie zrozumiała jego słów. Ale dawno już przywykła, że Harry czasem
mówi w sposób trudny do zrozumienia. Pomyślała sobie, że może był depor-
towany, ale po drodze wyskoczył z pociągu. Stecklman, z drugiego podwórka
przy gmachu Hellera, kiedyś wyskoczył z pociągu i wrócił do getta z czterema
kulami w ciele. Może Harry też dostał postrzał, tylko ukrywa to? On nigdy
niczego sam nie powie. Ale takich rzeczy lepiej nie mówić. Nie może nikomu
się wygadać! Ostatnio stał się taki, no... chrzanię-to-wszystko. Gdy usłyszała o
deportacji Harry'ego, najpierw próbowała uspokoić się myślą, że może
wyskoczy z pociągu jak Stecklman. Miała przeczucie, że wyskoczy. Ta nadzieja
trzymała ją przy życiu.
- Mam zamiar kupić cyjanek - powiedziała. - Sprzedają cyjanek w naszej
kantynie. Ale ty nie pójdziesz nigdy do kantyny! Obiecasz mi, Harrik?
- Miałbym iść do kantyny? A po co?! To tylko jeszcze jedno oszustwo! Oni
chcą cię nabrać! Wszystko jest oszustwem, nawet śmierć, którą sprzedają.
- Co masz na myśli? Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz.
- Czegóż to nie możesz zrozumieć? - zareagował z irytacją. - Przecież wiesz
doskonale, że obecnie człowiek nie ma możliwości dowiedzenia się, czy już jest
w pózniej-niż-teraz, czy też jeszcze musi czekać na śmierć. To się wymieszało.
Pózniej-niż-teraz nie jest ani pózniej, ani teraz. Oszustwo i mistyfikacja. Co tu
jest niezrozumiałe?
Mówił szybko i szorstko. Było coś dziwacznego w jego słowach. Pamiętała, że
słowa, które wypowiedział, sama zapisała kiedyś w dzienniku, ale słysząc je od
Harry'ego, jakoś nie potrafiła wyłuskać ich znaczenia. Nagle zaczęła
podejrzewać, że Harry przeczytał jej dziennik i teraz kpił sobie z zapisanych tam
zwierzeń. To, co przeczytał, zirytowało go, dlatego jest na nią zły.
Daniela była zbyt przejęta, aby oskarżać go o za--
w
80
81
glądanie do jej dziennika bez pozwolenia. Zaczęło jej świtać, że to chyba Fella
pokazała Harry'emu jej dziennik. Fella ma łóżko w pobliżu okna i nieraz
widziała, jak Daniela wsuwa dziennik w szparę między parapetem i kaloryferem
- na pewno to jej kolejna psota. Ale Daniela nie chciała gniewać się na Har-.
ry'ego. Byłoby idiotyczne zepsuć to wspaniałe uczucie, że oto siedzą razem
obok siebie. Po tamtej strasznej chwili, w której dowiedziała się o jego
deportacji, teraz nareszcie znajdowała się w siódmym niebie.
Cienka nić zszywająca jedwabny płaszczyk pękała pod nożem z cichym
klekotem, podobnym do odgłosu tłuczenia małych orzeszków. Resztki przeciętej
nitki po obu stronach rozprutego szwu wyglądały jak dwa rzędy odsłoniętych
zębów.
Harry odwrócił do niej głowę.
- Pokażę ci lepszą sztuczkę - powiedział i obiema rękami zaczął wyciągać z
kieszeni spodni owiniętą w papier paczuszkę. Paczka stawiała opór. Daniela
była pewna, że to jest chleb dla niej. Już miała powiedzieć, że w żadnym
wypadku nie będzie teraz jeść, powinien o tym pamiętać, gdy po rozwinięciu
papieru okazało się, że w środku jest znoszony but Dziewczyny z Oświęcimia.
Daniele ciekawiło niezmiernie, czy to jest dokładnie ten sam but, czy też Harry,
uciekając z Auschwitz, przywiózł ze sobą drugi, do pary. Harry obiema rękami
oderwał czub buta od podeszwy; but nabrał wyglądu otwartej paszczy
krokodyla. Dwa rzędy drewnianych ćwieków wyglądały jak krokodyle zębiska
w rozwartej paszczy. Wcale jej to nie bawiło. Już chciała mu to powiedzieć, gdy
nagle pojawił się przed nimi Schultze z trzcinką w ręku. Gumowa końcówka
trzcinki krążyła przez * dłuższą chwilę wokół twarzy Harry'ego jak osa z żądłem
wysuniętym nad upatrzoną ofiarą. Gdy
82
trzcinką wylądowała między oczami, Schultze zaskrzeczał:
- Ten but przyjechał z Auschwitz i do Auschwitz powróci! Ale razem z tobą,
mój drogi. A teraz na Gestapo! Już!
Poczuła, że palce Harry'ego zaciskają się na jej ręce. Nagłym ruchem Harry
pociągnął ją za sobą i oboje puścili się biegiem w dół, po schodach, do
wielkiego magazynu, w którym przechowywano wyprodukowane buty.
Schowali się za wysoką półką, na której drewniaki stały w długich, równych
rzędach. Snop światła słonecznego wpadającego przez zakratowane okno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]