[ Pobierz całość w formacie PDF ]

godzinie odjeżdża pociąg do Nowego Jorku, na co odpowiedziałam, że chyba zostawiłam
światło w piwnicy.
- Przestań się martwić - namawiał mnie Laurie. - To mają przecież być wakacje.
- Uśmiechnijcie się, bardzo was proszę - błagała nas Jannie.
Sally tak często milczy, że nikt się nią szczególnie nie interesował. Gdybym nawet
zauważyła nitkę szarej włóczki w jej rękach, to nie zwróciłabym na to uwagi. Prawdę mówiąc
omyliłam się co do pory odjazdu pociągu, ale i tak zdążyliśmy i uprzejmy konduktor chwycił
mojego męża w ostatniej chwili pod łokieć. Wpakowaliśmy Barry'ego z Laurie'm na jedno
siedzenie, Sally i Jannie na drugie - sąsiednie, ale Barry przeniósł się prawie natychmiast na
miejsce Sally, bo Dikidiki chciał siedzieć pomiędzy nimi i zaraz potem Laurie wstał, żeby
zdjąć płaszcz i położyć go na półce, i wtedy Sally, nie wiadomo w jaki sposób, utknęła
pomiędzy siedzeniami. Ja próbowałam ją wyciągnąć, a w tym czasie Jannie z pomocą ojca
zdjęła płaszczyk Barry'emu, więc ja także zdjęłam mój. Nie było już miejsca na mój płaszcz
na naszej półce, więc Laurie zaniósł go na drugą stronę przedziału i kiedy usiłował położyć
płaszcz na pustej półce, zrzucił go na głowę starszego pana, który spokojnie czytał książkę z
dziedziny science fiction. Kiedy wreszcie wszyscy znowu znalezli się na swoich miejscach,
Dikidiki zażądał, żeby posadzono go przy oknie, więc Laurie zamienił się miejscami z Jannie,
wkrótce potem Sally także zażądała miejsca przy oknie, więc Jannie zamieniła się z nią.
Starszy pan, usiłujący czytać swoją science fiction, wstał i przesiadł się na drugi kraniec
wagonu i Sally przeniosła się na jego miejsce.
- No i co? Jesteś w pociągu? - pytał Barry'ego mąż.
- Aadny pociąg, powiedz? - indagował go z kolei Laurie.
- No i zobacz, Barry, dziecko jedzie pociągiem - dodałam i ja swoje,
- Peeewnie - odpowiadał Barry każdemu z nas po kolei.
- Słuchajcie - zwrócił się Laurie do mnie i ojca. Wagon jadalny jest o trzy wagony za
naszym! Trzeba tam chyba pójść i zająć stolik, bo jest nas taka kupa ludzi, że możemy mieć
trudności. Jannie i ja usiądziemy osobno, bo oni mają tylko stoliki dwu i czteroosobowe. Wy
zajmiecie się dzieciarnią. I dajcie im lepiej bilety, bo jak się zgubią...
Tak więc byliśmy rzeczywiście w pociągu z naszymi dziećmi, naszymi walizkami i
niedzwiadkiem Dikidiki. I jechaliśmy do Nowego Jorku. To była zdaje się ostatnia logiczna
myśl, jaka wylęgła się w mojej głowie. Od tej chwili aż do momentu - w cztery dni pózniej -
kiedy wchodziłam do własnego domu, nic nie działo się w logiczny i uporządkowany sposób i
nic, ale to nic, nie miało najmniejszego sensu. Wiem, że wysiedliśmy na Dworcu Centralnym
i że to ja byłam winna temu, że Barry wpadł w szparę pomiędzy pociągiem i peronem.
Odwróciłam się bowiem, żeby się zorientować, czy wszyscy wysiedli, i właśnie wtedy Barry
wpadł w tę szparę, ale tragarz wydostał go stamtąd w mgnieniu oka. Potem, kiedy staliśmy z
walizkami na peronie, tragarz ulotnił się i w końcu mąż musiał wziąć dwie walizki, Laurie
także dwie, Jannie jedną, a Sally dzwigała moją czarną torbę. Barry niósł niedzwiadka
Dikidiki, ja trzymałam go za jedną rączkę, Sally za drugą, za nami szli Laurie i Jannie, a mąż
zamykał orszak zatrzymując się co kilka kroków, żeby przełożyć walizki z ręki do ręki i
podnieść z ziemi niedzwiadka Dikidiki.
- Czy widziałeś, ile samochodów przyjechało tym pociągiem? - zapytałam Barry'ego.
- Peewnie - odpowiedziało moje dziecko.
Sally roześmiała się.
- Zaraz zobaczycie coś bardzo śmiesznego - oświadczyła. - Daleko ten pociąg nie
zajedzie. Przywiązałam go.
Pokazała mi długi kawał szarej wełnianej włóczki.
W Vermoncie nie ma obrotowych drzwi. Laurie musiał siłą oderwać od nich swoją
najmłodszą siostrę. Obliczyliśmy, biorąc pod uwagę długość peronu i ilość obrotów, jakie
Sally wykonała w drzwiach, że straciliśmy kilka kilometrów szarej włóczki. Z czapeczki
Sally pozostała już tylko malutka mycka na samym czubku głowy. Koniec włóczki zaplątał
się w obrotowe drzwi. Podczas gdy mój mąż usiłował zdobyć taksówkę, reszta rodziny
obserwowała z zainteresowaniem, jak mycka Sally maleje z każdym obrotem drzwi. W
połowie drogi taksówką do hotelu stwierdziłam, że obrotowe drzwi wchłonęły czapeczkę
całkowicie.
Hotel pamiętam dokładnie. Mieliśmy tam trzy sypialnie połączone małym hallem.
- No, to jesteśmy w Nowym Jorku - stwierdził mój mąż. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl